Instytucja monarchii pozwalałaby, zdaniem mojego rozmówcy, poczynić poważne oszczędności w tak przecież obolałym budżecie naszego państwa: odpadłyby wydatki na utrzymywanie Kancelarii Prezydenta, obecnie dublującej aparat rządowy. Na moją nieśmiałą uwagę, że i utrzymanie dworu królewskiego, a w tym samego monarchy, pociągnęłoby za sobą ekspensa, usłyszałem, iż lwia część dygnitarzy pełniłaby swe funkcje honorowo w przekonaniu, że spotkał ich niezmierny zaszczyt. Nie mogłem zaś powiedzieć, iż podobne rozwiązanie nie posiada precedensów w dziejach, skoro zarówno w antycznym Rzymie jak w służbie dyplomatycznej USA do niektórych urzędów zwykło się dopłacać. Jeśli zaś idzie o utrzymanie samego monarchy, to w charakterze współczesnych „królewszczyzn” mógłby on przejąć znaczną część dawnych PGR-ów. Tu jednak oblałem mego doktoranta in spe zimną wodą przypominając, że już w chwili obecnej dobra te wymagają stałej finansowej „opieki” ze strony Skarbu Państwa. Przyjął to, acz niechętnie, do wiadomości, ale upierał się, że zamiana Kancelarii Prezydenta na Dwór Nowych Piastów, Jagiellonów czy Wazów byłaby z ogromnym pożytkiem dla Skarbu Państwa. Natchniony wiarą w zdrowy rozsądek rodaków wyraził przekonanie, iż jeśli tylko rozpiszemy referendum, to olbrzymia większość wypowie się za przywróceniem monarchii. A stronnictwo polskich monarchistów w chwili obecnej, co tu ukrywać, dość nieliczne, zamieni się niemalże w „masową, milionową partię”, jak to niegdyś lubiano mówić i pisać. Ich organ zaś, wychodzący obecnie pod tytułem „Pro fide rege et lege” (Za wiarę, króla i prawo), dorówna pod względem nakładu „Gazecie Wyborczej” czy dawnej „Trybunie Ludu”...
Historycy, jak wiadomo, dzielą się najogólniej biorąc na dwa rodzaje.