Archiwum Polityki

Do roboty Wung przybywa

Polska zatrudnia już obywateli całego świata. W międzynarodowych koncernach i wielu agencjach reklamowych językiem, za pomocą którego najłatwiej porozumieć się z szefem, jest angielski. W orientalnej gastronomii, zamawiając cielęcinę w pięciu smakach, najlepiej pokazać ją palcem, bo stojący za barem Azjata niekoniecznie zdążył się już nauczyć polskiego. Bazary i budowy rozbrzmiewają różnymi odmianami śpiewnej słowiańszczyzny, a remontowane drogi twardym niemieckim. Obywatele świata przeważnie jednak pracują u nas nielegalnie.

W ubiegłym roku oficjalnie zezwolenie na pracę w Polsce miało niecałe 18 tys. cudzoziemców. Co czwarty z nich zatrudnia się we własnej firmie. Rzesza pracujących na czarno jest wielokrotnie większa. Zastój gospodarczy powoduje, że pracy dla nich... nie ubywa. Dla małych, nadmiernie obciążonych podatkami polskich firm nielegalni pracownicy są coraz częściej ostatnią deską ratunku przed plajtą. Dla cudzoziemców – szansą na lepsze życie po powrocie do własnego kraju. Wielu chce z niej korzystać wielokrotnie.

Oficjalną zgodą na pracę najczęściej legitymują się obywatele z szeroko rozumianego Zachodu, przeważnie z krajów Unii Europejskiej, ale także USA, a nawet Australii. Jakiegokolwiek zajęcia na czarno rozpaczliwie szukają przybysze ze Wschodu. Podział ten wynika z procedur biurokratycznych, którym obywatele krajów pokomunistycznych nie są w stanie sprostać, z wielu zresztą względów.

O zgodę na wykonywanie pracy w Polsce starać się bowiem musi potencjalny pracodawca, nie zaś sam zainteresowany. To wymaga wielu zabiegów i pieniędzy. Trzeba skompletować dokumenty, potwierdzające kwalifikacje zawodowe cudzoziemca, przetłumaczone przez tłumacza przysięgłego. Przede wszystkim zaś należy wolny etat zgłosić w urzędzie pracy. Jeśli przez trzy tygodnie nie przyjmie pracy chętny krajowiec, można kontynuować procedurę, a w przypadku sukcesu trzeba dokonać siedmiusetzłotowej wpłaty na konto Funduszu Pracy. I dopiero teraz ściągać zainteresowanego, który wcześniej postarał się o wizę pobytową.

Ukraińcy, Białorusini czy Rosjanie, którzy dopiero zamierzają przyjechać do Polski, nie mają zwykle tak dobrych kontaktów, aby komuś chciało się dla nich starać. Przede wszystkim jednak oficjalne ich zatrudnienie nie byłoby dla żadnej firmy opłacalne. Nawet gdyby jej właścicielowi udało się przekonać urząd pracy, że w krajowej kolejce bezrobotnych nie ma nikogo, kto byłby w stanie sprostać wymaganiom.

Polityka 32.2001 (2310) z dnia 11.08.2001; Kraj; s. 23
Reklama