W 1628 r. Johannes Kepler, wybitny niemiecki astronom, matematyk i fizyk, kończył opowiadanie science fiction „Sen”, którego bohater wybiera się na Księżyc i stamtąd obserwuje Ziemię. Była to pierwsza próba naukowego spojrzenia na naszą planetę z kosmosu. Teleskop ochrzczony imieniem uczonego-wizjonera został specjalnie zaprojektowany do odkrywania skalistych ciał wielkości Ziemi, które krążą wokół niewielkich i spokojnych gwiazd podobnych do Słońca. Od 1992 r., kiedy prof. Aleksander Wolszczan odkrył pierwszy pozasłoneczny układ planetarny, uczeni znaleźli już 340 planet. Rozpala to na nowo wyobraźnię o istnieniu miejsc sprzyjających narodzinom życia, jednak dotąd nie udało się znaleźć drugiej Ziemi.
Nowe światy uczeni dzielą na trzy kategorie: gazowe olbrzymy typu Jowisza, lodowe olbrzymy wielkości Neptuna i gorące „super-Ziemie” o ciasnych orbitach, wręcz ocierające się o macierzyste gwiazdy. Kepler ma szukać planet krążących wokół swych słońc w odległości sprzyjającej występowaniu tam atmosfery i wody w stanie ciekłym. Blisko metrowej średnicy oko teleskopu zostanie skierowane w wybrany rejon Drogi Mlecznej, gdzie występuje najwięcej obserwowanych przez nas gwiazd. W polu widzenia Keplera (zajmującym mniej więcej powierzchnię dłoni na długość wyciągniętego ramienia) znajdzie się ich aż 100 tys., a zadaniem teleskopu będzie śledzenie zmian ich jasności za pomocą kamery CCD o rozdzielczości 95 megapikseli (dla porównania – standardowy cyfrowy aparat fotograficzny ma 8-megapikselową matrycę).
Metoda wykrywania planet przez sondę Kepler nosi nazwę tranzytowej.
Podobne zjawiska obserwowane są z Ziemi od wieków – mowa o przejściach Merkurego lub Wenus na tle tarczy Słońca.