Archiwum Polityki

Okno na Swat

W dolinie Swat, gdzie trwają poszukiwania ciała polskiego inżyniera, działał jedyny kurort narciarski w pakistańskich Himalajach. Dziś rządzą tam talibowie.

Dwa stoki: jeden duży dla samobójców, drugi dla amatorów. Śmigają po nich jakieś dziwolągi bez kijków, jakby mumie, którym rozplątały się bandaże. W pędzie powiewają szaty z cienkiej bawełny z zimowymi szalami, przypominającymi koce. Górale z Malam Jabba nauczyli się jeździć na nartach dopiero 15 lat temu. Ktoś, najprawdopodobniej Austriacy, urządził tu konkurs narciarski, zwycięzca miał dostać sprzęt. Trenowali na zwykłych deskach z dachu, ale zdobyli przełomową nagrodę: zestaw starych nart i wór narciarskich butów. Teraz niektórzy to już instruktorzy. Podnoszą narciarzy, kiedy się przewrócą, łapią im krzesełka i zapinają nartę, kiedy odepnie się wiązanie.

Zafar ubolewa, że nikt w Pakistanie nie docenia piękna miejscowej przyrody. Jako syn wysokiego urzędnika, wychowany na lidera, czuje się odpowiedzialny za losy całego kraju. Pochodzi z rodziny z tradycjami wojskowymi, która ucierpiała w czasie oddzielenia Pakistanu od Indii w 1947 r. – Wszyscy jeżdżą na narty do Europy – mówi z żalem i naganą. – Bo nikomu się nie chce jechać przez Swat – odpowiada rzeczowo Rahim, niezależny biznesmen i główny organizator wycieczki. – Łatwiej polecieć w Alpy, niż jechać takimi drogami.

Świat za murami rządowego ośrodka wypoczynkowego jest obcy nawet dla Zafara, ludzie mieszkają tam w domach z byle czego, a po śniegu chodzą w gumowych klapkach. Ale sam ośrodek jest pustawy, towarzystwo się nudzi. Po drodze w dół jest ciemno, jedynie w herbaciarni pod karbowaną blachą pali się światło i gra muzyka. Pakistańska herbata jest mocna, zaprawiona tłustym mlekiem i osłodzona kilkoma łyżkami cukru. Bez kilku filiżanek dziennie nie obejdzie się żaden Pakistańczyk, wszystko jedno czy Pusztun, czy Pendżabczyk.

Polityka 10.2009 (2695) z dnia 07.03.2009; Świat; s. 84
Reklama