Archiwum Polityki

Pracownia Rzeczy Różnych

Autyści. Jest ich w Polsce około dziesięciu tysięcy. Szesnaścioro zaczęło właśnie pracę w Pracowni Rzeczy Różnych.

Przed snem Jacek robi notatki: „wtorek rano – 1. mycie twarzy zimną wodą, 2. ubieranie, 3. śniadanie, 4. mycie zębów i golenie, 5. wyjście z domu”. Zeszyt w kratkę jest od planowania czasu, a wtorek będzie jutro. Trzeba dzień rozpisać na czynności, inaczej Jacek, chory na niezdolność planowania, pogubiłby się.

Choć zaraz północ, Justyna boi się zasnąć ze strachu, że nie zdąży wstać. Musi znów zapytać mamę, czy na pewno nie spóźni się na autobus, który wiezie autystów do pracy. Justyna boi się dźwięku budzików, dlatego zegar ma u siebie mama, która znów uspokaja Justynę: – Przecież codziennie wstaję przed szóstą, od tylu lat pracuję w bibliotece.

Z przystanku na warszawskim Żoliborzu Jacka, Justynę i innych neuronietypowych o godz. 7.30 zabiera autobus i wiezie do Wilczej Góry: gdy dorastali, ich rodzice pozyskali fundusze z Unii Europejskiej i zbudowali tam Pracownię Rzeczy Różnych. Pierwsze w Polsce przedsiębiorstwo społeczne zatrudniło w marcu pierwsze pokolenie dorosłych autystów.

Co to jest czas?

Ranek jest szybszy niż Justyna, która żadnej czynności nie przyspieszy; trzeba wydepilować każdy skrawek ciała, umyć, wysmarować każdy skrawek balsamem, wygładzić ręką każdy kant ubrania na ciele, bo kanty Justynę drażnią. Trzeba jeszcze zadać wszystkie pytania na temat garderoby: czy na pewno sweterek był prany? Kiedy? Ile dni temu był prasowany? Słowo pospiesz się wprowadza taką dysharmonię między czasem matki a rytmem Justyny, że ze strachu, czy zdąży na autobus, aż traci oddech. Justyna nie może musieć. Dysharmonia polega na tym, że wszystko musi odbyć się w rytmie Justyny, ale czas obiektywny jest na to za krótki.

W drugim końcu Warszawy wedle instrukcji szykuje się do pracy Dominik.

Polityka 28.2007 (2612) z dnia 14.07.2007; Na własne oczy; s. 100
Reklama