Do obniżki stóp procentowych RPP namawiana była od dawna. Krytycy jej poczynań przypominali, że wysokie stopy niepomiernie utrudniają zaciąganie i spłacanie kredytów, duszą popyt, niszczą gospodarczą koniunkturę, powiększają i tak już gigantyczne koszty obsługi długu publicznego, wreszcie przyciągają do Polski zagraniczny kapitał, który w ciągu ostatniego roku do absurdalnej wysokości wywindował kurs złotego.
Przedstawiciele Rady ciągle odpowiadali tak: dopóki minister finansów nie zacznie lepiej kontrolować wydatków, a posłowie nie zaprzestaną legislacyjnej twórczości, czyniąc co chwila kolejnym grupom przedwyborcze podarunki rujnujące finanse państwa, nie ma co liczyć na spadek stóp. Naszym głównym zadaniem jest nie tylko utrzymanie w ryzach inflacji, ale sprowadzenie jej za dwa lata do przyzwoitego poziomu 3–4 proc. rocznie. Jeśli rząd o osiągnięcie tego celu nie dba, to my musimy starać się podwójnie.
Cóż się więc takiego w ciągu miesiąca stało, że cięcie stóp okazało się nagle możliwe? – Zdecydowana większość sił kształtujących przyszłą inflację – mówi prezes NBP Leszek Balcerowicz – jest lepsza niż przed miesiącem. Zdaniem Rady ostatnie wzrosty cen były incydentalne, maleje natomiast tempo wzrostu kosztów produkcji i krajowego popytu, przedsiębiorstwa i osoby prywatne coraz mniej chętnie się zadłużają, natomiast szybciej rosną oszczędności. Również dochody ludności są pod kontrolą, a sytuacja na rynku pracy ogranicza presję na wzrost wynagrodzeń. Krótko mówiąc są duże szanse, że w następnych miesiącach inflacja znowu będzie spadać i zarówno tegoroczny cel inflacyjny (6–8 proc.) jak i średniookresowy nie wydaje się obecnie zagrożony. O zagrożeniach płynących ze strony niezrównoważonego budżetu mówiono tym razem zdecydowanie mniej.