Archiwum Polityki

Krew jak coca- cola

Największy wybuch w historii kina, a jednocześnie najdroższa gra komputerowa, za 135 mln dolarów. Przez trzy godziny na tle wypadków historycznych rozgrywa się łzawy romans: ona jedna, ich dwóch, wschody i zachody słońca, prawie jak w operze mydlanej. Jest jeszcze mnóstwo wielkich słów o patriotyzmie, odwadze, sile charakteru, z końcowym wnioskiem, że nie ma nic piękniejszego niż śmierć za ojczyznę. Naśladownictwo mile widziane.

Reżyser „Pearl Harbor” Michael Bay dał się poznać wcześniej jako twórca „Armageddona”, w którym grupa śmiałków ratowała ludzkość przed zagładą kosmiczną, ale popularność zdobywał już wcześniej, realizując reklamówki oraz teledyski. Dziś obficie korzysta z tamtych doświadczeń. W historycznym przecież filmie sceny epickie zajmują niewielki margines; przeważają krótkie ujęcia, dynamicznie zmontowane, jak w telewizyjnym klipie. Powstał spektakl cokolwiek chaotyczny, ale naprawdę imponujący. Uderzenie Japończyków na hawajską bazę robi ogromne wrażenie: siedzimy w fotelach coraz bardziej niespokojni, obawiając się, że za chwilę od bomb zapalających zajmie się ekran i możemy nie wyjść cało z opresji.

Zanim film pojawił się na ekranach, opisywano szczegółowo niektóre sztuczki techniczne, na przykład lot bomby śledzony z góry przez ruchomą kamerę – pocisk przebija pierwszy pokład pancernika, potem drugi pokład, następnie trafia do magazynu z amunicją, gdzie powoduje apokaliptyczną eksplozję. Czegoś takiego jeszcze w kinie nie widzieliśmy.

W rzeczywistości Japończycy użyli w czasie nalotu około 350 samolotów, Bay miał do dyspozycji kilka oryginalnych maszyn (różnie podają różne źródła), ponadto nieliczne kopie i atrapy, resztę wyczarowali specjaliści od sztuczek komputerowych ze znanej firmy Industrial Light & Magic. Aż nie chce się wierzyć historykom, piszącym, że 7 grudnia 1941 r. zginęło niecałe dwa i pół tysiąca Amerykanów. Siła cyfrowego uderzenia jest bowiem tak wielka, że mogłaby zniszczyć doszczętnie Pearl Harbor i całe Hawaje. Z pewnym niedowierzaniem konstatujemy, iż nasi główni bohaterowie, dwaj młodzi rwący się do boju piloci, przeżyli, a nawet po chwili oszołomienia wzbijają się w niebo, by trochę uszkodzić wracające do siebie wraże maszyny.

Polityka 27.2001 (2305) z dnia 07.07.2001; Kultura; s. 46
Reklama