Jeszcze niedawno kupno mieszkania w dużym mieście należało do najlepszych sposobów lokowania pieniędzy. W latach 1996–1997 wzrost cen mieszkań z drugiej ręki był niemal dwa razy większy niż poziom inflacji i opłacało się nawet trzymać pusty lokal. Po roku czy dwóch sprzedawało się go z zyskiem. Wynajem znakomicie zwiększał opłacalność takiej inwestycji. Warszawskie agencje nieruchomości w 1996 r. szacowały, że pieniądze wydane na kupno kawalerki lub apartamentu z przeznaczeniem na wynajem zwrócą się w ciągu 5 lat. W przypadku przeciętnego dwupokojowego mieszkania okres zwrotu kapitału byłby dwa razy dłuższy, co też stanowiło niezły rezultat, porównywalny ze standardami zachodnioeuropejskimi.
Coraz taniej
W 1999 r. trzymanie pustego mieszkania oznaczało już stratę: wzrost cen metra kwadratowego był mniejszy niż poziom inflacji, a w ubiegłym roku jeszcze się obniżył. Jeśli uwzględnić inflację, mieszkania z drugiej ręki przez dwa lata taniały. W tym roku stanieją już prawdopodobnie nie tylko realnie, ale i nominalnie. Leszek Michniak, szef Wrocławskiej Giełdy Nieruchomości (która skupia 70 agencji działających w największych miastach Polski), podaje, że w pierwszym kwartale br. ceny mieszkań spadły średnio o prawie 10 proc. I spadają nadal.
W nowym budownictwie, według Instytutu Gospodarki Mieszkaniowej, ceny w ubiegłym roku jeszcze rosły. Wyjątkiem był ostatni kwartał. Inaczej widzą to inni eksperci. – Od ośmiu miesięcy ceny nowych mieszkań stoją w miejscu – twierdzi Kazimierz Kirejczyk, prezes firmy doradczej Reas Konsulting. – A w tym roku w Warszawie i kilku innych miastach zaczęły nawet spadać.