Archiwum Polityki

Sankcje i riposty

Unia Europejska na szczycie w Brukseli potępiła uznanie Osetii Południowej i Abchazji przez Rosję i wezwała ją do wycofania wojsk z Gruzji, ale zostawiła Moskwie opcję współpracy z Europą. Stawką w dzisiejszej światowej grze strategicznej nie jest przyszłość Osetii Południowej ani Abchazji, lecz cała „polityka wschodnia” Unii Europejskiej (a także Ameryki). Po rozpadzie Związku Radzieckiego państwa satelickie wyrwały się na wolność i zwróciły ku demokracjom zachodnim. Moskwa ciężko to odchorowała, zarzekała się, że czerwona, nieprzekraczalna linia to pozostawienie poza Sojuszem Atlantyckim nie tylko republik bałtyckich, ale wszystkich nowych państw, które wcześniej stanowiły terytorium radzieckiego imperium. Pomarańczową rewolucję na Ukrainie i „rewolucję róż” w Gruzji, zapowiedź szczytu NATO w Bukareszcie, że w przyszłości Ukraina i Gruzja mogą liczyć na członkostwo w strukturach Zachodu – Moskwa powitała jako zachodni spisek dla obalenia jej suwerenności i potęgi. Kreml mówi: to nasz teren i wam od niego wara! Tej optyki Zachód przyjąć nie może.

Jednak ani Unia Europejska, ani Ameryka nie mogą zrezygnować ze współpracy z Rosją. Obie strony mają „dopełniające się” gospodarki – surowce, zwłaszcza energetyczne, są na Wschodzie, pieniądze i technologia na Zachodzie. Na razie więc – przynajmniej w gospodarce – trzeba sypiać z wrogiem. Jednak czujnie. Nawet w Niemczech przyjęto właśnie projekt ustawy, która ma chronić strategiczne sektory gospodarki przed inwestorami z zagranicy.

Czy współpraca gospodarcza z Rosją ma iść swoim torem, a polityka i retoryka swoim? Jak w relacjach z Chinami? Dwa miesiące temu na szczycie UE-Rosja debiutował nowy prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew i unijni dyplomaci zgodnie orzekli, iż wydał się im mniej konfrontacyjny i mniej skłonny do udzielania pouczeń.

Polityka 36.2008 (2670) z dnia 06.09.2008; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 10
Reklama