Cóż jest dziwnego w sukcesie Adama Małysza? Nie pierwszy przecież nasz sportowiec znalazł się na ustach wszystkich. Przed wojną kibiców elektryzował zwycięski bieg Janusza Kusocińskiego, który na olimpiadzie w Los Angeles w 1932 r. przełamał hegemonię fińskich długodystansowców. W czasach nam bliższych Artur Międzyrzecki sławił „trzech przyjaciół z boiska”, a później narodową fetę zgotowano drużynie Kazimierza Górskiego. W III Rzeczypospolitej było co prawda gorzej, czego świadectwem niefortunny utwór „Gołota”, którym Kazik miał zagrzewać do boju naszego mistrza pięści.
Jednak między tymi dowodami sympatii czy wręcz uwielbienia a przypadkiem Adama Małysza jest zasadnicza różnica. Dawniej akcentowano sportowy, a w najlepszym razie patriotyczny wymiar sukcesu. Adam Małysz, czy tego chce, czy nie, wkroczył w rozmaite sfery życia dzisiejszych Polaków i stał się dla nich bohaterem totalnym.
Małysz i polityka
Zagorzałym kibicem skoczka okazał się premier Buzek, który do narciarza i dzwonił, gdy ten potłukł się w Hakubie, i wspierał go osobiście przytupując na siarczystym mrozie w Lahti. Sensacją stała się wiadomość, że skokami narciarskimi żywo interesuje się papież. Aby parlamentarzyści mogli obejrzeć mistrzowski skok, wicemarszałek Senatu Donald Tusk zarządził „przerwę techniczną” podczas głosowania nad poprawkami do budżetu. Z kolei narciarskie akcesoria mają przynieść szczęście słabowitej Unii Wolności. Oto bowiem Młode Centrum w Unii sprezentowało Bronisławowi Geremkowi żółte narty, życząc mu w wyborach „skoku Małysza”. Jak będzie, nie wiadomo, zwłaszcza że profesorowi podarowano narty do konkurencji alpejskich, a nie do skoków.