Przerywanie ciąży jest w USA legalne, popiera to większość obywateli, a jakiekolwiek próby ograniczenia tego prawa wzbudzają gniew środowisk, które mają największy wpływ na kształtowanie poglądów, czyli uniwersytetów, mediów i Hollywoodu. Również kara śmierci ma masowe poparcie społeczne. Po krótkim epizodzie z abolicją w latach 70. najwyższy wymiar kary wrócił do kodeksów, a od tego czasu wykonano już ponad tysiąc wyroków. Na taki stan rzeczy zgadza się ponad 70 proc. Amerykanów.
Z danych statystycznych wynika więc, że panuje społeczne przyzwolenie i na aborcję, i na karę główną. Skoro tak, to każdy polityk starający się o urząd publiczny powinien w programie zawrzeć oba postulaty. I rzeczywiście, coraz więcej liczących się politycznych graczy stara się skruszyć anachroniczny stereotyp liberał/konserwatysta, odwołując się w tym celu do sondaży opinii społecznej. A że w ostatniej kampanii wyborczej wahadło sympatii przesunęło się nieco na lewo, prawicowi politycy ubiegający się o reelekcję zajmowali pragmatycznie ostrożne stanowisko w sprawie aborcji.
Dwadzieścia lat temu republikanie dołożyli ochronę życia poczętego
do haseł fiskalnego konserwatyzmu i pełnej wolności dla biznesu, by zyskać poparcie religijnych niebieskich kołnierzyków (uboższej klasy pracującej). Pod przywództwem Ronalda Reagana stworzyli stronnictwo bardzo atrakcyjne dla zachowawczych wyborców. Na sztandarach wypisali hasło „pro-life”, czyli „za życiem”. Ich oponenci posługują się nieco eufemistycznym hasłem „pro-choice”, czyli „za wyborem”. Dotyczy to oczywiście prawa matki do wyboru, czy chce donosić ciążę, czy nie.
Ale w obozie tych pierwszych szybko dała o sobie znać pewna logiczna sprzeczność, gdyż będąc „za życiem” tolerowali, a nawet zachęcali do zaostrzenia polityki w dziedzinie kary śmierci w myśl zasady: „lepiej zabić niewinnego, niż wypuścić winnego”.