Po ostatniej reformie administracyjnej radnych w Polsce przybyło ponad 11 tys. (patrz ramka) – armia ta liczy już ponad 63 tys. ludzi. Chętnych do sprawowania mandatów było cztery razy więcej. Ponad ćwierć miliona kandydatów do władzy lokalnej to pozytywny objaw – świadczy, że naród nie tylko wybiera, ale i chce być wybrany.
Wycieczka dla pielęgniarki
Swoistym państwem w samorządowej Polsce jest Warszawa ze swoim kuriozalnym ustrojem. W stolicy działa 21 rad samorządowych: warszawska, 11 gminnych, 7 dzielnicowych, powiatowa i wojewódzka. W sumie ponad 700 radnych (dla porównania, w Amsterdamie pracuje zaledwie 11 radnych, a jak pisał w „Polityce” prof. Leon Kieres: w Nowym Jorku – 51 radnych, a w Chicago – 50). Mieszają się kompetencje, wybuchają konflikty (patrz tekst obok).
Podziały polityczne z ław sejmowych schodzą niżej. Polityczne są więc sejmiki wojewódzkie, rady powiatów i miast. Ale niekoniecznie w owych radach odwzorowywane są układy koalicyjne i opozycyjne z najwyższej półki. Natomiast w radach małych miast i gmin nie ma podziałów partyjnych. Kandydaci na ogół startowali z list lokalnych komitetów wyborczych. W programach obiecywali nową drogę, kanalizację. Ale kiedy z kandydatów przeobrażali się w radnych pełną gębą, często okazywało się, że pamięć mają krótką. Teraz ważny był już inny cel – władza daje profity, trzeba tylko umiejętnie je czerpać.
Przykład pierwszy z brzegu. Powołany przez premiera komisarz gminy Wydminy w woj. warmińsko-mazurskim odkrył, że świeżo odwołany wójt (w wyniku referendum 7 maja) przygotował darmową wycieczkę do Finlandii dla siebie i kilku zaprzyjaźnionych osób. W wycieczce, która ma się odbyć pod koniec czerwca (za pieniądze Unii Europejskiej), wezmą udział poza wójtem: pielęgniarka, która jest żoną sekretarza gminy, dyrektor szkoły, kilku radnych i jeden rolnik (brat wójta).