Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Unii nie zbuduje się w referendach

Pierre Moscovici, francuski minister do spraw europejskich

Irlandczycy w referendum odrzucili traktat nicejski, to źle, ale trzeba przypomnieć, że nawet we Francji, kraju obok Niemiec uważanym za motor Unii Europejskiej, 8 lat temu referendum w sprawie traktatu z Maastricht wisiało na włosku...

Stwierdzam, że w większości demokracji zachodnich referenda na tematy europejskie nie są zbyt lubiane. Prawdą jest, że łatwiej w takich referendach grać na sentymentach narodowych, na lękach, na fobiach – niż kreślić plany na przyszłość. Powiedzmy to wyraźnie, gdybyśmy przeprowadzali referendum przy każdym poszerzeniu Unii Europejskiej, to prawdopodobnie wynik byłby negatywny. Dlatego to takie istotne, by władze polityczne wzięły na siebie odpowiedzialność za rozwój Unii. Należy więc iść dalej naprzód, przekonywać opinię publiczną, pokazując jej dowody powodzenia Unii Europejskiej.

Niedobry jest ten rozdźwięk między klasą polityczną, a opinią publiczną.

To prawda. Należy nad tym ubolewać. Ja również wzywam do stworzenia europejskiej przestrzeni publicznej. Znam trochę polską opinię publiczną, jej też zdarzają się wahania nastrojów wobec Unii. To temat skomplikowany, który wymaga wielu wysiłków, informacji, debaty. Zdajemy też sobie sprawę z zagrożenia demagogicznego.

To zagrożenie obraca się przeciw krajom kandydującym?

To przekonanie, że to co nam obce, inne – wstrząśnie naszymi przyzwyczajeniami, naszym spokojnym bytem, zagrozi naszej prywatności. Podkreślanie różnic w kosztach siły roboczej, masowej migracji pracowników – to dowód, że istnieją fobie, którymi łatwo manipulować. Żyjemy w epoce, w której pojawiają się tendecje indywidualistyczne, które przecież łatwo można wykorzystać. Natomiast wyjaśnianie korzyści, jakie przynosi Unia wiąże się z czymś bardziej abstrakcyjnym, intelektualnym, wymagającym kolektywnego uczestnictwa.

Polityka 25.2001 (2303) z dnia 23.06.2001; Świat; s. 35
Reklama