Archiwum Polityki

Bush, Bush i już

George Bush, ojciec wizytującego właśnie nasz kraj prezydenta USA, odwiedził Polskę sześć razy, w tym dwa jako urzędujący prezydent. Najbardziej doniosła była wizyta numer dwa w 1989 r., tuż po słynnych polskich wyborach parlamentarnych 4 czerwca, ale za najbardziej niezwykłą uchodzi wizyta numer jeden z 1987 r. Bush, wtedy jeszcze wiceprezydent w ekipie Ronalda Reagana, przybył do Polski rządzonej przez komunistów i oficjalnie wrogiej Stanom Zjednoczonym. Najbardziej pamiętnymi momentami tamtego pobytu były: spotkanie z Lechem Wałęsą, wspólny obiad z liderami wciąż zdelegalizowanej Solidarności, bezprecedensowe przemówienie „na żywo” w polskiej telewizji, a także nieoczekiwane wizyty złożone państwu Salwowskim i państwu Dąbrowskim – rolnikom z gminy Łomianki.

Wiceprezydent Bush z małżonką miał w 1987 r. odwiedzić gminę Łomianki, złożyć kwiaty pod obeliskiem ku czci ośmiu lotników amerykańskich zestrzelonych w 1944 r., być na mszy i odwiedzić rolnika. Misję wytypowania rolnika, którego miał odwiedzić wiceprezydent światowego mocarstwa, powierzono pani Cytackiej, kierowniczce referatu rolnego.

Pamiętam, choć już niezbyt dokładnie – wspomina dziś pani Cytacka, której o wiele bardziej w pamięć zapadł moment późniejszy, kiedy przez płot pan Bush nieoczekiwanie wyciągnął do niej dłoń, co jak się okazało, widziała później w szwajcarskiej telewizji jej koleżanka, a przy okazji połowa świata, choć akurat nie ta, w której leży Polska, niestety.

Rolnik miał być typowy, dlatego znaleźć go było niełatwo, kolejno odpadali obywatele: Łukaszczyk, Kierszka (plon do 67 kwintali, rekord na tym terenie), Szlupowicz (chowający tysiąc tuczników rocznie) i Afek (właściciel chlewni i silosów). Po wnikliwej analizie udało się wreszcie wyłuskać państwa Salwowskich, gospodarzy społecznie zaangażowanych, rozwojowych, gospodarujących na trzynastu hektarach, ale kiedy wszystko było już ustalone, kanałem nieoficjalnym do gminy dotarła informacja, że strona amerykańska Salwowskiego nie akceptuje. Bardziej odpowiadałby jej gospodarz tradycyjny, mieszkający w malowniczej wiejskiej chałupie najlepiej krytej strzechą, tymczasem w gminie strzechy likwidowano, wszędzie wdzierał się eternit, stawiano wille, uruchamiano pod szkłem produkcję arbuzów, bakłażanów i brzoskwiń.

W ostatniej chwili z pomocą przyszedł miejscowy proboszcz, rzucając kandydaturę pana Dąbrowskiego, wozaka w geesie, mającego cztery hektary, konia, sześć świń, no i stodołę ze słomianym dachem. Amerykanie kandydaturę przyjęli, ale powstał mały bałagan, bo w efekcie nikt nie wiedział, czy wiceprezydent z małżonką przybędzie tylko do dysponujących strzechą Dąbrowskich, czy także do wcześniej nominowanych, rozwojowych Salwowskich.

Polityka 24.2001 (2302) z dnia 16.06.2001; kraj; s. 30
Reklama