Ustalenie ceny urlopu w dolarach wydaje się oczywiste, ale tylko wtedy, gdy wybieramy się do kraju, z którym nasze biuro rozlicza się właśnie w dolarach. Jednak większość podróżujących za granicę rodaków spędza urlop w europejskich krajach śródziemnomorskich. Wprawdzie ceny czarterowych przelotów samolotowych najczęściej kontraktowane są w dolarach amerykańskich – robi tak np. LOT – ale już za hotele płaci się przeważnie w miejscowych walutach, automatycznie przeliczanych na euro.
Warto więc zdawać sobie sprawę, że jeśli udajemy się na jakąś włoską czy grecką wyspę i biuro podróży wylicza nam należność według ceny dolarowej, to – przy wysokim kursie tej waluty – najczęściej przepłacamy. Euro bowiem jest znacznie słabsze od dolara, a nasz pobyt jest przecież najczęściej wyceniony w walucie europejskiej. Nasze biuro nie tyle więc rekompensuje sobie podwyżkę kosztów, ile pobiera od nas nienależną mu premię. Dlatego w tym sezonie korzystniej jest kupować wycieczki tam, gdzie ceny podaje się np. w markach.
Przedpłaty
Niektóre duże zachodnie biura podróży jak Ving i Scan Holiday podają w swych katalogach ceny złotówkowe. – Nasi klienci zarabiają złotówki, więc łatwiej im zaplanować budżet w rodzimej walucie – twierdzi Katarzyna Miler, rzeczniczka prasowa Vinga. Firma zastrzega sobie jednak, że w niektórych sytuacjach, np. przy gwałtownym wzroście kosztów paliwa, może podnieść cenę. Dopiero wtedy, gdy podwyżka przekroczy 10 proc. ceny pierwotnej, klient może zrezygnować z wyjazdu bez żadnych konsekwencji finansowych. Jedynym sposobem uniknięcia niespodzianek było wykupienie wyjazdu na początku roku, można było wtedy uzyskać sporą, nawet kilkunastoprocentową zniżkę. Ving odliczał od ceny wycieczki 225 zł, jeśli wyjazd zarezerwowano 120 dni wcześniej i wpłacono 400 zł zaliczki.