Rok 1973. Międzyzakładowe „Echo Załogi”, pismo trzech dębickich fabryk: Polifarbu, Stomilu i Wytwórni Urządzeń Chłodniczych, publikuje tekst pod tytułem „Najlepsi”. Ze zdjęć patrzą pogodne twarze dwudziestokilkulatków. Dłuższe, zgodne z ówczesną modą, włosy. Najstarszy nie miał jeszcze 24 lat. – Zakosztowaliśmy wtedy krótkiej sławy – wspomina Józef Mosior, jeden z bohaterów reportażu. – Koledzy pokazywali nas palcem na przystanku.
Najpierw czterech, potem ośmiu młodych robotników Wytwórni Urządzeń Chłodniczych w Dębicy utworzyło z błogosławieństwem zakładowego ZMS brygadę, nazwaną przez starszych „brygadą harcerzyków”. Kiepsko wynagradzani, bo „młodzi i niedoświadczeni”, zaszeregowani do niższych grup, postanowili udowodnić starym wyjadaczom, że potrafią tyle samo co oni. Zarobić. Rej wodził wśród nich Roman Salachna.
„Młodzi gniewni” wyrabiali jak nikt inny normy, zostając po godzinach i pracując w niedzielę, ale też potrafili liczyć, ile z tego będą mieli. Cudowne dzieci epoki Gierka.
Sen o Ameryce
Józef Mosior oderwał się na chwilę od remontu domu na Zawierzbiu, tuż za opłotkami Dębicy. Na styl amerykański podpatrzony za Wielką Wodą wyszykował parter, teraz zabiera się za wymianę okien i drzwi na piętrze. Niewysoki, sprężysty, mimo pięćdziesiątki na karku, z błyskiem w oku. Nie dosłyszy na jedno ucho. W czasie, gdy dorabiał na amerykańskiej budowie, spadł z rusztowania.
Przez pierwsze trzy lata i potem przez kolejne osiem (wrócił na dobre w 1999 r.) kontaktował się z rodziną tylko przez telefon i listownie. – Rozmawialiśmy ze sobą coraz bardziej i bardziej ogólnie – mówi. – Rosły dzieci, rosły różnice zdań.