Ujawniony w „Gazecie Wyborczej” skandal z kupowaniem przez lekarzy testów egzaminacyjnych zbulwersował opinię publiczną. Aż trzy niezależne zespoły rozpoczęły weryfikację doniesień prasowych: minister zdrowia powołał komisję, minister sprawiedliwości przekazał sprawę prokuraturze w Krakowie, specjalny zespół utworzono w Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego (gdzie doszło do opisanych nieprawidłowości). Tylko prezes Naczelnej Rady Lekarskiej orzekł, że „samorząd nie będzie powoływał oddzielnej komisji, ponieważ dysponuje wyspecjalizowanymi w tych sprawach organami, którymi są rzecznicy odpowiedzialności zawodowej i sądy lekarskie”.
Przez jedenaście lat istnienia samorządu nie dotarła do mnie wiadomość, by któryś z tych organów kiedykolwiek został powiadomiony o skorumpowaniu komisji egzaminacyjnych na jakimkolwiek etapie kształcenia. Zawsze nabierano wody w usta, gdy pojawiał się temat kupowania testów na drugi stopień specjalizacji. Mimo że proceder trwa od co najmniej trzech lat i szeptano o nim w gremiach lekarskich.
Powołanym komisjom sporo czasu zabierze ustalanie faktów (prokuratura zamierza na przykład przesłuchać większość spośród 8,5 tys. osób, które w ubiegłym roku zdawały na medycynę i egzaminy specjalizacyjne). Z otrzymanych przez nas informacji wynika, że członkowie komisji próbują nie tyle ustalić, kto dawał łapówki, lecz kto je brał. W myśl zasady „okazja czyni złodzieja” napiętnowani mają być organizatorzy egzaminów oraz osoby odpowiedzialne za przeciek, nie zaś lekarze, którzy ulegli namowom i kupili gotowe zestawy odpowiedzi za 2,5 tys. zł.
Jeśli jednak nawet winni zostaną znalezieni – a skoro trzeba przesłuchać kilka tysięcy świadków, nie nastąpi to szybko – czy uzdrowi to system kształcenia specjalistów?