Nauczyciele powiadają, że w ciągu ostatniej dekady zmieniła się cała rzeczywistość wokół polskiej szkoły, zatem trudno, żeby nie zmieniła się sama szkoła. Zmiany widać już przy wejściu. Dzisiaj do polskiej szkoły wejść o wiele trudniej niż kiedyś, nie tylko obcym, ale nawet uczniom, jeśli nie mają legitymacji lub specjalnego identyfikatora. Wejścia bronią domofony, skomplikowane zamki, uruchamiane pilotem systemy antynapadowe, portierzy, atletyczni ochroniarze, których wspomagają skomplikowane systemy monitoringu.
Stare, znające uczniów z twarzy i nazwiska, woźne pilnujące szkoły ze szczotką w ręce powoli schodzą na drugi plan, a nawet odchodzą w przeszłość. Często są zbyt słabe, aby stawić czoło zagrożeniom z zewnątrz oraz samym uczniom. Trudno się temu dziwić, nikt się już ich nie boi. Pedagog szkolny z gimnazjum nr 5 w Katowicach przyznaje otwarcie, że wielu uczniów tej placówki jakąkolwiek interwencję woźnej zwykło kwitować słowami: ty k... , sp... dalaj!
Polską szkołę niełatwo także opuścić, ponieważ w czasie lekcji jest przeważnie zamknięta na klucz, a przy drzwiach trzymają wartę dorośli. Ma to zapobiegać pokątnemu paleniu, wybieganiu na przerwach na piwo oraz ewentualnym kontaktom z czającymi się za rogiem dealerami narkotyków. W Zespole Szkół przy ul. Szolc-Rogozińskiego na Ursynowie uczeń chcący wyjść na zewnątrz w czasie lekcji musi mieć zwolnienie od rodziców, z którym idzie do sekretariatu, gdzie na zwolnieniu przystawia mu się pieczątkę oraz wpisuje do specjalnego zeszytu dokładną godzinę wyjścia. Dopiero widząc zwolnienie ze stempelkiem szatniarka może wydać ubranie.
– Mimo to i tak się czasem wyślizgują – ubolewa dyrektor Barbara Baranowska. – Dlatego nasz regulamin mówi, że samowolne wyjście podczas trwania procesu dydaktycznego jest równoznaczne z przyłapaniem na paleniu, za co obniża się ocenę ze sprawowania.