Szlenskowy urodził się w byłym ZSRR, ma 59 lat, polskie korzenie. Do kraju ojca i dziadka przyjechał na początku lat 90., osiadł w Bielsku-Białej, gdzie już wcześniej mieszkał jego brat. – Wtedy wydawało mi się, że tu jest raj. Że z moim wykształceniem, doświadczeniem i wiedzą dużo zrobię – wspomina.
W 2001 r. został obywatelem Polski. Po 10 latach pobytu w ojczystym kraju wciąż miał nadzieję, że będzie mógł leczyć ludzi. Dzisiaj nie jest już takim optymistą. Wyszydzany jako Rusek-szarlatan, z goryczy wyniósłby się gdzieś na Zachód. Nie może, bo czeka go proces.
W 1996 r. polski minister zdrowia uznał jego dyplom z wyższej uczelni w Woroneżu jako dokument równorzędny z tym, który potwierdza uzyskanie wykształcenia medycznego w Polsce. Szybko jednak okazało się, że nie minister jest najważniejszy, lecz lekarska korporacja. To ona bowiem wpisuje lekarzy na swoją listę i dopiero wówczas mogą oni legalnie wykonywać zawód.
– Nie chcieli się zgodzić. Od początku byli podejrzliwi, bo ja Rusek. Tak to odczułem. Tam, w ZSRR, byłem Polaczkiem... – z żalem mówi Szlenskowy. – Gdy przyszedłem do nich z potwierdzeniem mojego zawodu, kazali mi zgromadzić wszystkie dokumenty poświadczające przebieg mojej pracy. To było prawie nierealne.
Był członkiem rzeczywistym Akademii Nauk w Moskwie. Pracował naukowo dla wojska nad wykorzystaniem lasera do celów medycznych. Zajmował się psychoterapią. W ZSRR praktykował przez 20 lat, również na Syberii i na Kaukazie (dziś na większość z tych faktów ma już zgromadzone i uwierzytelnione dokumenty). – ZSRR to było jedno państwo, teraz to kilkanaście odrębnych. Nie sposób z każdego z nich wydostać zaświadczenia. Dla wojska pracowałem w dziedzinach, które tam uważane były za supertajne – tłumaczy.