Ustanowienie komisarza nadało jednak nowy impuls pracom nad zmianą warszawskiego ustawodawstwa. Rząd po raz pierwszy od lat poczuł się odpowiedzialny za przedstawienie projektu nowej ustawy dla stolicy. Niestety, po raz kolejny przy ustroju miasta zaczyna się majstrować w atmosferze politycznego podniecenia i niemożności porozumienia się polityków, podsycanej przez nieudacznego komisarza, który przyszedł najwyraźniej tropić afery i niby afery, a nie zajmować się gminą.
Tymczasem spór o ustrój Warszawy, który „świętuje” swe dziesięciolecie wraz z całą reformą samorządową, potrzebuje politycznego spokoju i politycznego porozumienia. Efekty pospiesznych i nieprzemyślanych zmian już znamy: pięć szczebli samorządu w gminie Centrum, zupełnie zbędny, wprowadzony właśnie przez rząd powiat, który jest zasadniczą komplikacją ustroju stolicy (ciekawe, jak chętnie się ten element pomija, czyżby dlatego, że powiat „należy” do AWS?), ciągłe awantury o istnienie gminy Centrum, pozbawiona większych uprawnień Rada Warszawy. W sumie blisko 800 radnych, rozbudowana administracja i nakładanie się kompetencji.
Warszawską tradycją jest ustalanie ustroju tuż przed wyborami (teraz też zapowiedziano przyspieszone wybory), tradycją jest też obfitość projektów (co ugrupowanie to własny pomysł). Dla stolicy przygotowano już w ciągu minionego dziesięciolecia kilkanaście projektów, ale ani jednego, w którym byłoby jakiekolwiek myślenie perspektywiczne, próba spojrzenia na Warszawę jak na metropolię, która musi współżyć ze swoim naturalnym zapleczem. Zawsze spór sprowadzał się do tego, ile w Warszawie ma być gmin. AWS mnożyła gminy aż do granic absurdu (najchętniej widziana liczba – 17), Unia Wolności nie chciała pozwolić na rozbicie gminy Centrum, której istnienie ma zresztą racjonalne podstawy (jednolita gospodarka gruntami w ramach obszaru objętego dekretem o komunalizacji gruntów i możliwość wyrównywania dochodów między poszczególnymi dzielnicami), SLD opowiadał się za jedną gminą, a więc za ustrojem takim, jaki mają inne duże miasta.