Oblężenie zaczęło się już w marcu, kiedy szkoły organizowały spotkania informacyjne. Na niektóre przychodziło po tysiąc dzieci z jednym lub dwójką rodziców, wisieli na drabinkach w salach gimnastycznych, tłoczyli się w korytarzach.
– Przypominało to tramwaj w godzinach szczytu: ścisk, zaduch, apokalipsa – opisuje matka Agaty. – Wyszłyśmy po 10 minutach, bo w tych warunkach trudno było cokolwiek zrozumieć. W końcu po długich, domowych debatach obstawiliśmy licea Dąbrowskiego w Śródmieściu i Kamińskiego na Ursynowie.
Niektóre szkoły, aby uniknąć tłoku, organizowały spotkania w turach co godzinę. Inne z kolei wpuszczały tylko rodziców. Wszyscy gorączkowo próbowali połapać się w obowiązujących zasadach, na przykład tej, że państwowe licea dają dodatkowe punkty za dobre świadectwo. Społecznych zaś to w ogóle nie interesuje, a ważniejsze od liczby punktów zdobytych na egzaminie jest wrażenie, jakie dziecko zrobi podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Albo: Czy i jak będzie promowany udział w olimpiadach?
Część obstawiała według takiego klucza jak Agata, czyli jedno lepsze i na wszelki wypadek jedno średnie liceum, inni: jedno społeczne, jedno ze szczytu i jedno ze środka rankingów. Julia wybrała jeszcze ambitniej: dwa najlepsze społeczne i Batory, czyli sama góra listy. Mimo że w swojej szkole była jedną z najlepszych uczennic, już od września chodziła na korepetycje z polskiego i matematyki; jak większość w jej klasie, z tym że jedni wybierali lekcje prywatne, inni kursy przygotowawcze organizowane przez licea. – Takich, którzy nie chodzili nigdzie, chyba nie było – mówi.
W czasie niedzielnych obiadów próbowała z rodzicami wymyślać pytania egzaminacyjne, studiowali testy z lat poprzednich, powtarzali łacińskie sentencje.