Kariera Lecha Kaczyńskiego zawiera w sobie liczne paradoksy i zwroty akcji. Niby w cieniu brata Jarosława, to Lech jednak obejmował ważne stanowiska: był szefem NIK, teraz jest ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym, kandydował na prezydenta pięć lat temu. Prawica od wielu lat prezentuje go szerokiej publiczności jako męża stanu, dla którego nie ma w kraju za wysokiej funkcji.
Jarosław Kaczyński nie może pochwalić się podobnymi osiągnięciami, a mimo to uważa się, że to on gra pierwsze skrzypce w tym duecie. Jarosław dawał Lechowi polityczne zaplecze, które długi czas miało znaczenie, z drugiej strony – wikłał go, z racji pokrewieństwa i podobieństwa, w wojny, na które Lech niekoniecznie miał ochotę. Ale też na tle nieposkromionego Jarosława Lech od pierwszego wejrzenia jawił się jako umiarkowany gołąbek, dawał mu zatem brat pozytywny kontekst. – Nie mam żadnych wątpliwości, kto z nas dwóch jest bardziej utalentowany i ma silniejszy charakter – mówi Lech Kaczyński. – Nawet podczas inwigilacji prawicy na początku lat dziewięćdziesiątych służby specjalne faworyzowały mojego brata, uważały go za tego groźniejszego. Ja natomiast zawsze uchodziłem za osobę bardziej oportunistyczną. Kilka lat temu „Gazeta Polska” zarzucała Kaczyńskiemu, wówczas szefowi NIK, sprzyjanie Unii Wolności oraz, co gorsza, zbyt przyzwoite stosunki z SLD.
Robić za dwóch
Minister sprawiedliwości uważa, że robi państwową karierę niejako w zastępstwie brata tylko dlatego, że Jarosławowi już dawno przypięto etykietę prawicowego radykała, co zamknęło mu drogę do wysokich urzędów. Elita polityczna nie jest w stanie go strawić, preferuje więc wersję łagodniejszą obu braci. Lech Kaczyński przyznaje, że jako minister realizuje politykę karną wymyśloną przez brata, sam bowiem jest specjalistą od prawa pracy.