Archiwum Polityki

Po co komu ten jazz

27 kwietnia 2000 r. kończy swój żywot zasłużony klub Akwarium, mieszczący się w jednopiętrowym budynku przy Emilii Plater w Warszawie naprzeciwko Pałacu Kultury. W tym miejscu ma stanąć reprezentacyjny biurowiec. Gdzie teraz będzie można posłuchać w stolicy jazzu?

W czasach zamierzchłych jazzu w Warszawie słuchało się w Hybrydach przy Mokotowskiej albo okazjonalnie w Stodole. Potem doszedł Remont, ale wszystkie te studenckie kluby musiały tak profilować swój muzyczny repertuar, by nie zapominać o wybitnie rozrywkowych gustach młodzieży. Istniało już jednak Akwarium i tam właśnie w każdy wieczór można było posłuchać artystów, którzy na przekór modom pozostawali wierni swingującym frazom.

W orwellowskim 1984 r. zaprowadziłem tam kilkoro znajomych z Ameryki. Grał zespół jazzu tradycyjnego, który bardzo się zamorskim gościom spodobał, choć jeszcze większe wrażenie wywarł na nich sam fakt, że w Polsce – kojarzonej podówczas w świecie z epopeją Solidarności i stanem wojennym – jest miejsce dla klimatów zupełnie niepolitycznych. To niesamowite – mówili – u nas na Środkowym Zachodzie takich klubów nie ma i żeby posłuchać dobrego jazzu musielibyśmy jeździć do Nowego Jorku i pod tym względem Chicago na pewno przegrywa z Warszawą. Znajomi Amerykanie nieco koloryzowali, choć rzeczywiście wtedy jazz nawet w Stanach skrywał się w cieniu wszechobecnego popu i różnych odmian komercyjnego rocka. Wielcy artyści tacy jak Miles Davis nie musieli się tym specjalnie martwić, jednak większość jazzmanów nie bez powodu narzekała na zły los.

W Akwarium, kiedy wystartowało pod kuratelą Polskiej Federacji Jazzowej w latach 70., rzadko mówiło się o finansach i karierach. Jazzmani i jazzfani stanowili środowisko cokolwiek osobliwe, nieledwie sektę funkcjonującą gdzieś na obrzeżach oficjalnej, wspieranej przez państwo kultury. Budynek obok sklepu meblowego Emilia, postawiony na miejscu dawnego baraku przeznaczonego dla budowniczych Pałacu Kultury, szybko stał się drugim domem owych sekciarzy. Przychodzili tam długowłosi, w paciorkach, luźnych koszulach, żeby pogadać, posłuchać muzyki, która rzadko gościła w radiu, a jeszcze rzadziej w coraz bardziej rozrywkowej telewizji.

Polityka 18.2000 (2243) z dnia 29.04.2000; Kultura; s. 50
Reklama