Archiwum Polityki

Wszystko jest telenowelą

I znowu telenowela – można było usłyszeć pierwsze recenzje po wyjściu z festiwalowego kina. Narzucające się spostrzeżenie wymaga jednak uzupełnienia: kino robi dzisiaj to samo co telewizja, tylko jeszcze efektowniej i dzięki temu duży ekran nie przegrywa z małym ekranem.

Były na Festiwalu Filmowym w Berlinie (o nagrodach pisaliśmy w POLITYCE 9) filmy dobre i złe, mądrzejsze i beznadziejnie głupie, ale jedno trzeba przyznać, że w każdym widać porządną robotę, świetne zdjęcia, montaż, dźwięk – wszystko na najwyższym poziomie. Taki standard obowiązuje dzisiaj w światowym kinie. Oczywiście, każdy film daje się pokazać w telewizji, ale często będzie to tylko pomniejszona reprodukcja obrazu zamiast oryginału. Co na przykład zostałoby z najnowszego filmu Olivera Stone’a „Każdej niedzieli”, w którym liczne kamery rejestrują z bliska mecz futbolowy, ujęcie trwa dziesiątą część sekundy, a wyrwane wraz z nerwem oko gracza przedstawione jest w bliskim planie, czyli na dużym ekranie powiększone kilkaset razy? Pozostaje jednak kwestia zasadnicza, o czym zechce się mówić w tak efektowny sposób. Festiwal berliński pokazał dość wyraźnie kilka tropów kina w okolicach 2000 r.

Amerykańskie sny

Jak zwykle, od wielu już lat, najwięcej było w Berlinie Ameryki: filmów, aktorów, dystrybutorów. Tamtejsi filmowcy wciąż podejmują wielkie tematy swego wielkiego kraju, ale szukają ich głównie na pierwszych stronach gazet i w telewizyjnych „newsach”. Telewizja zresztą w coraz większym stopniu zaspokaja głód fabuły, relacjonując na żywo pościgi, pokazując tygodniami trwające rozprawy sądowe, nie mówiąc o talk-shows, w których każdy może mówić o wszystkim. Wstyd nie istnieje, nie ma tematów tabu. Coś z poetyki tego wielkiego medialnego widowiska, które przypomina pokazaną w filmie Weira „Truman Show” nieprzerwaną transmisję z życia przeciętnego człowieka, przenika na wielki ekran.

Swoiste podsumowanie kilku dominujących wątków amerykańskiego kina stanowi „Huragan” Normana Jewisona, który jest równocześnie opowieścią o bokserze, o rasizmie i w dodatku dotyczy zaskarżenia niesprawiedliwego wyroku, a więc jest poniekąd także dramatem sądowym.

Polityka 10.2000 (2235) z dnia 04.03.2000; Kultura; s. 51
Reklama