To ona podobno powoduje, że Maria Hinderer, dyrektor sprzedaży gazu w Polskim Górnictwie Naftowym i Gazownictwie, nie jest w stanie uwierzyć, że we Francji, która podobnie jak Polska aż 70 proc. zużywanego gazu sprowadza z zagranicy – także z Rosji – jest on tańszy dla przemysłu niż u nas. Nie mówiąc o Wlk. Brytanii, gdzie surowiec jest na miejscu. Może tam odbiorcom bliżej do gazu? Bo raczej niemożliwe, żeby kontrakty mieli bardziej korzystne.
Jan Szlązak, wiceminister gospodarki, także nie potrafi tego wyjaśnić. Wie natomiast, że gaz od dostawców zachodnich jest około 20 proc. droższy niż z Gazpromu, choć też jakościowo lepszy. Ministerstwo nie porównywało cen, gdyż w gospodarce rynkowej ministerstwu nic do rury, to znaczy do PGNiG. Mimo że rura jest jedna, bo PGNiG ma monopol na wydobycie, zakupy i dystrybucję gazu.
Dla zakładów azotowych w całej sprawie nie ma niczego tajemniczego. – Z Rosji do Polski jest dużo bliżej niż do Niemiec czy Francji – zauważa Janusz Wiśniewski, prezes ZA Kędzierzyn SA. Jeśli więc PGNiG za gaz płaci tyle samo co inni kontrahenci Gazpromu, zaś przesyła go na bliższe odległości i każe sobie za to płacić więcej, to znaczy, że ma za wysokie koszty. Jak każdy monopolista. Skarbu Państwa w te rozliczenia mieszać nie można, bo gaz nie jest objęty akcyzą.
Problem w tym, że rury zdemonopolizować się nie da, bo w tym celu trzeba by po prostu wybudować drugą, a to na razie nie wchodzi w rachubę. Tak, jak nie zbuduje się konkurencyjnej dla PKP sieci torów. Jedyne wyjście to próbować rurę, czyli Przedsiębiorstwo Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, odchudzić. W tym celu jednak wypadałoby wiedzieć, gdzie jest za gruba, i tu właśnie zaczynają się kłopoty. W Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie ukrywają radości z faktu, że pozbyli się tego gorącego kartofla.