Cisa słynie z urody. Potężny dopływ środkowego Dunaju jest drugą rzeką Węgier, ale wypływa z karpackiej Bukowiny, zahacza o Ukrainę, a z Dunajem łączy się niedaleko od Belgradu. Katastrofa z wyciekiem cyjanku i innych trujących substancji zdarzyła się nocą z 30 na 31 stycznia. Wskutek wielodniowych obfitych opadów deszczu ze śniegiem nastąpiło przelanie się zbiornika, do którego kopalnia w Baia Mare nad rzeką Lapus – dopływem Cisy – wypluwała odpady po wypłukiwaniu złota z rudy za pomocą cyjanku.
Tak twierdzą szefowie działającej od roku spółki Aurul, która w połowie jest własnością australijskiej firmy wydobywczej Esmeralda Exploration. Nim po trzech dniach sytuację opanowano, sto tysięcy metrów sześciennych skażonej wody porwała najpierw rzeka Lapus, później Szamos, aż wreszcie przyjmująca je w siebie Cisa. Wycieki w tej kopalni już się zdarzały, karano ją nawet grzywnami. Wyciek sprzed dwóch tygodni zmusił dyrektora spółki Philipa J. Eversa do dymisji. Dotychczasowe straty wywołane przerwą w produkcji kopalni oszacował on na co najmniej 700 tys. dolarów. Strach pomyśleć, jakie będą straty w skali całego regionu.
Nie chodzi przecież tylko o dziesiątki ton śniętych ryb i zniszczenie rzecznego ekosystemu, ale też o sumy, które pochłonie żmudna i czasochłonna operacja przywracania Cisy do życia. A jak szacować straty poniesione przez węgierskich i serbskich rybaków, utrzymujących się – niekiedy od pokoleń – z odławiania rzecznej ryby? Albo koszty rekultywacji terenów nadrzecznych, dokąd zatruta woda mogła przeniknąć, grożąc skażeniem trawy, zboża i bydła oraz wód gruntowych. Trzeba by też doliczyć straty, które poniesie turystyka.
– Jedną z atrakcji był na przykład „kwiat Cisy”: gruby na 10–15 cm kobierzec unoszący się na jej wodach na przełomie maja i czerwca, produkt flory żyjącej w mule na dnie rzeki.