Archiwum Polityki

Parada słoni

Dziś Jörg Haider, a kto jutro? Czy sukces austriackich wolnościowców wyzwoli efekt domina w polityce europejskiej? Narodowi populiści zacierają ręce. Przyczółki populistów powstały także na gruzach realnego socjalizmu.

Choć korci, by sympatyków partii pokroju wolnościowców Haidera nazywać neofaszystami, ta etykieta nie jest najwłaściwsza. Trafniej określić takie ruchy jako narodowo-populistyczne. Nie jest to zresztą termin łagodniejszy. Sygnalizuje bardzo poważne zagrożenie dla liberalnej demokracji płynące z ich haseł i działalności. Narodowi populiści nie zbijają kapitału na gloryfikacji Hitlera czy Mussoliniego. Jawnych rasistów, antysemitów, rzeczników przemocy, wrogów demokracji nie ma wśród przywódców tych ugrupowań.

Odwołują się oni natomiast do negatywnych emocji społecznych. Przede wszystkim do lęku przed utratą pracy, frustracji bezrobotnych, poczucia krzywdy i zepchnięcia na margines. Do kompleksów społecznej i narodowej wyższości i niższości. Do kryzysu tożsamości przeżywanego wskutek gwałtownych zmian, przez które przechodzi Europa – i nie tylko ona – po upadku komunizmu dzielącego świat na antagonistyczne obozy według prostego czarno-białego schematu.

Bezrobocie, obcość między elitami a masami, przepaść między bogatymi i biednymi, lęk przed wszechpotężnymi spiskami kapitału i polityki – na tym wszystkim pasożytowała przez dziesięciolecia skrajna lewica. Dziś jednak nie odgrywa ona w Europie żadnej istotnej politycznie roli. Symbolicznym aktem kapitulacji czerwonego ekstremizmu stało się samorozwiązanie osławionej niemieckiej terrorystycznej Frakcji Armii Czerwonej RAF w 1998 r., po blisko 30 latach działania. Słuch zaginął o francusko-belgijskiej Akcji Bezpośredniej AD, o wsławionych zamordowaniem Aldo Moro włoskich Czerwonych Brygadach.

Część działaczy skrajnej lewicy po prostu dała sobie spokój, część spuściła z tonu i weszła w główny nurt normalnej demokratycznej polityki.

Polityka 8.2000 (2233) z dnia 19.02.2000; Świat; s. 38
Reklama