Jelcyn był niekonwencjonalnym przywódcą, nieraz wykazującym odwagę. Nijak nie przypominał swych poprzedników genseków. Powinniśmy też pamiętać, że nie zaszkodził Polsce. Do końca promieniował wizją demokratycznej przyszłości Rosji. Tu oczywiste zastrzeżenie: w specyficznym rosyjskim rozumieniu pojęcia demokracji, w którym np. Czeczenia nie jest zaprzeczeniem standardów demokratycznych.
Wyraźną cezurą, punktem zwrotnym prezydentury Jelcyna, stał się osławiony dekret nr 1400 z 21 września 1993 r. Rozgromienie Rady Najwyższej było jawnie antydemokratycznym posunięciem, zostało jednak zaaprobowane przez większość rosyjskich elit, obawiających się wojny domowej i osunięcia się Rosji w chaos smuty. Konstytucja, skrojona na miarę Jelcyna, proklamowała republikę superprezydencką. Nie powstrzymało to jednak zarysowujących się tendencji kryzysowych: wdrażane reformy – od prywatyzacji poczynając, poprzez administracyjne kształtowanie nowego rynku – były postrzegane jako działania połowiczne bądź pozorne, przynoszące społeczeństwu więcej szkody niż pożytku.
W połowie drugiej kadencji prezydentury Jelcyna wszystko, co się źle w Rosji działo, kojarzono już z prezydentem i jego Familią. Konto Jelcyna obciążono dramatycznym spadkiem poziomu życia w Rosji, korupcją, bezkarnością mafii, spadkiem pozycji Rosji na arenie międzynarodowej.
Ulegając swym pomocnikom Jelcyn dał dowód swej słabości. W rezultacie żaden z celów, które proklamował, nie został osiągnięty. Jak sam podkreślał, był jedynym gwarantem narzuconych odgórnie reform. Ich porażka siłą rzeczy obróciła się – jak to wielokrotnie w Rosji bywało – w porażkę samego przywódcy.
Wcześniejsze dokonania Jelcyna zostały ostatecznie zniweczone przez lawinowo przetaczające się przez Rosję w ciągu ostatnich lat kryzysy: ekonomiczny, walutowy, trzy w ciągu 18 miesięcy poważne kryzysy gabinetowe, a w największym stopniu – kryzys sukcesyjny.