Wybory z 19 grudnia nie zapoczątkują więc koniecznej modernizacji Rosji. Ich rezultaty, podobnie jak poprzedzająca je kampania, zakonserwowały dotychczasowy system polityczny. Zasadniczy wybór, przed którym stanęło rosyjskie społeczeństwo, nie dotyczył modelu rozwoju państwa, lecz korporacji rządzącej w istniejącym układzie oligarchiczno-biurokratycznym. Sensacja polega na tym, że nowo wykreowana „partia władzy” jest faworytką skompromitowanego klanu kremlowskiego.
Takie wyniki są logicznym zwieńczeniem przedwyborczej walki politycznej. W tej kampanii trudno było się doszukać jakiejkolwiek debaty ideologicznej czy dyskusji wokół różnic programowych. Zwycięska prokremlowska Jedność ograniczyła się np. do mglistych postulatów wzrostu ekonomicznego i pełniejszego wykorzystania potencjału przemysłu zbrojeniowego, obniżenia podatków, złagodzenia skutków bezrobocia oraz zwiększenia roli państwa w gospodarce. W ogóle doszło do paradoksalnej unifikacji programów: komuniści zrezygnowali ze zwalczania własności prywatnej, a „reformatorzy” domagali się interwencjonizmu państwowego. Wszystkie partie i bloki postulowały konieczność przywrócenia Rosji potęgi mocarstwowej i równości socjalnej, odbudowy silnego państwa, jeszcze silniejszej armii i służb specjalnych.
Z braku wyraźnych programów politycznych, ekonomicznych i społecznych partie ubiegające się o mandaty zmagały się głównie z Zachodem i Czeczenami. Trudno się oprzeć wrażeniu, że główną troską elit politycznych i wojskowych FR nie jest dziś kształtowanie nowoczesnego państwa, lecz przede wszystkim potęga Rosji, która – jak podkreślają – „jest skazana na wielkość”.
Ta surrealistyczna walka wyborcza nie toczyła się zresztą między startującymi do Dumy partiami: publiczna wymiana argumentów odbywała się głównie między klanem kremlowskim a tzw.