Jak okiem sięgnąć, od Colosseo przez Foro Romano po Piazza San Pietro – wykopy, wykopki, rusztowania, ciężki i lekki sprzęt budowlany; dziś wjeżdżasz w ulicę senza unico, jednokierunkową, jutro w tym samym miejscu pojedziesz pod prąd, zwykle jechałeś kwadrans, pojedziesz półtorej godziny. W centrum typowy hałas europejskiej stolicy potęguje rejwach prac mających przyszykować Rzym do odświętnej roli.
Jubileuszy miasto widziało wprawdzie od roku 1300 już 25, ale ten jest szczególny. To przecież przełom tysiącleci. Jak w roku 1000, kiedy Otton III przywiózł do 30-tys. Rzymu relikwie św. Wojciecha, tak i teraz strach na miasto nie padł, chyba że przed skutkami pielgrzymiej nawały. Taksówkarz Valerio, który zabiera mnie z (rozkopanego) placyku przed dworcem kolejowym Roma Trastevere, nie studiował Apokalipsy, ale mówi jej językiem: – Zadepczą nas, zasypią miasto jak szarańcza; nie, nic nie zarobię, bo korki sparaliżują całe miasto. Ale niech przyjeżdżają, ja też jestem wierzący – pokazuje obrazek z Padre Pio zawieszony nad taksometrem. – Najwyżej wyjadę na rok z miasta.
3000 autokarów
W Rzymie mieszka dziś około 3 mln ludzi, ale zaledwie 60 lat wcześniej rzymian było około miliona, tyle co u szczytu potęgi Imperium, dwa tysiące lat temu. Nawet cały w remontach Rzym budzi zachwyt. Jednak wbrew pozorom stolica Cesarstwa i Kościoła, skąd papieże przez wieki przemawiali do „miasta i świata”, przeżywała długie okresy upadku. Bywało, że przypominała wieś lub małe galicyjskie miasteczko. Po słynnych placach łaziły kury i świnie, kozy pasły się na Forum Romanum, wszędzie walały się śmieci.
Rzym w latach zwykłych odwiedza co najmniej 5–7 mln ludzi rocznie. W 2000 r. może ich przybyć trzy, a może nawet cztery razy tyle.