Archiwum Polityki

Kazach w Ameryce

Na nasze ekrany wchodzi film „Borat”, który stał się słynny jeszcze przed swoją amerykańską premierą. Jego bohater, fikcyjny dziennikarz telewizyjny z Kazachstanu, przyjeżdża do Stanów, by nakręcić o tym kraju reportaż. Film jest wielką kulturową prowokacją, nie tyle z powodu drastycznego obrazu Kazachstanu, co zastanawiającego portretu Ameryki.

W oryginale tytuł jest znacznie dłuższy: „Borat: Cultural Learnings of America for Make Benefit Glorious Nation of Kazakhstan” (Borat: kulturowe nauki Ameryki, by zrobić korzyść sławnemu narodowi Kazachstanu – jak można celowo przetłumaczyć koślawą angielszczyznę).

Film śmieszy ogromnie, ale tym rodzajem humoru, który wielu ludziom wcale nie wydaje się zabawny. Wytwórnia Twentieth Century Fox puściła go więc na początek tylko w 837 kinach, ale i tak pobił na głowę tytuły pokazane w czterokrotnie szerszej dystrybucji. Aby zobaczyć go w weekend, trzeba odstać kilka godzin w kolejce. Skąd taki sukces? „Borat” nie tylko rozśmiesza, ale i pokazuje Amerykę w krzywym zwierciadle.

Tytułowego bohatera wymyślił i odgrywa brytyjski komik Sacha Baron Cohen. Borat Sagdijew to fikcyjny dziennikarz telewizyjny z Kazachstanu, który ze swym producentem Azmatem przyjeżdża do Ameryki, by zrobić o niej reportaż. Przedtem jednak pokazuje z dumą swą rodzinną wioskę: kobiety masowo trudnią się tam prostytucją i wyrabiają ser z własnego mleka, mężczyźni spółkują ze zwierzętami i produkują wino z końskiej uryny, a ulubioną rozrywką wszystkich jest „gonienie Żyda”.

Borat, nieodrodny syn swojej ojczyzny, ląduje najpierw w Nowym Jorku, gdzie narodowym zwyczajem wita się z miejscowymi, usiłując ich całować w policzki – nowojorczycy uciekają albo obrzucają go wyzwiskami. W hotelu nasz bohater myli najpierw windę z oferowanym mu pokojem, a gdy już do niego trafia, myje twarz w sedesie. Na spotkaniu z feministkami zwraca się do nich per pussycat, a krótko obciętą działaczkę bierze za mężczyznę; panie demonstracyjnie wychodzą. W Waszyngtonie rozmawia ze znanymi, prawdziwymi politykami – byłym kongresmanem Bobem Barrem i konserwatywnym działaczem Alanem Keysem, który uprzejmie wyjaśnia mu, że mężczyźni, którzy pozwalali mu całować się na powitanie, to geje.

Polityka 47.2006 (2581) z dnia 25.11.2006; Kultura; s. 78
Reklama