„Time” obwieścił światu, że Bezos jest niekwestionowanym królem handlu internetowego. „Business Week”, powołując się na raport banku inwestycyjnego Lehman Brothers, targnął się na internetową świętość. W lawinie firm internetowych, które w ostatnich trzech latach rodziły się jak grzyby po deszczu, Amazon.com był i pozostaje gwiazdą. Jest liderem w sprzedaży książek, dysków, audio i wideo oraz kaset. Rozszerza ofertę o nowe towary. Ma silną markę, zdobył ogromną liczbę klientów, za ciężkie pieniądze wynajmuje swą „powierzchnię sklepową” w sieci innym detalistom internetowym. W pierwszym półroczu bieżącego roku jego sprzedaż wyniosła 1,15 mld dolarów. Jeśli kwestionuje się szanse Amazon.com, to jakie losy czekają mniej renomowane firmy?
Wszystko się zgadza z wyjątkiem kasy
Jeszcze niedawno pytanie o zyski z Internetu było w bardzo złym guście. Obiegowa teoria była prosta: trzeba jak najszybciej zdobyć klienta za wszelką cenę, zbudować i umocnić pozycję na rynku. Liczy się czas. O zyski będziemy się martwić w nie do końca sprecyzowanej przyszłości.
Akcje wielu nowo powstających firm sięgnęły stratosfery, zanim zdobyły one pierwszego klienta. W górę szybowały fortuny twórców, kierownictwa, a czasem i szeregowych pracowników, nie mówiąc o kapitalistach wysokiego ryzyka, którzy internetową rewolucję i narodziny nowych gwiazd finansowali. Gdy ktoś nieśmiało wspominał, że akcje firm internetowych zakładają wzrost przychodów i zysków bez precedensu w historii gospodarki i finansów, nie pozbawiona logiki odpowiedź brzmiała: co z tego, że nie ma precedensów. Internet to jedyna w swoim rodzaju transformacja i poszukiwanie precedensu jest po prostu jałowym zajęciem.