W ciągu minionych dwunastu miesięcy benzyna zdrożała o ponad 50 proc.– w lutym ’99 za litr bezołowiowej płaciliśmy 1,84 zł, dziś cena doszła już do 3 zł. Powodem tego jest niespotykany wzrost cen ropy naftowej na rynkach światowych. Producenci tego surowca zrzeszeni w OPEC zwarli szeregi, ograniczyli wydobycie sprawiając, że cena baryłki ropy z 9,80 dolara w grudniu 1998 r. pod koniec lutego br. doszła już do 28 dolarów. Tak wysokich cen nie notowano od kilkunastu lat.
Pech chciał, że akcja OPEC zbiegła się z akcją ministra finansów, który zasmakował w zyskach, jakie daje rynek paliwowy. Z roku na rok w cenie paliwa powiększa się udział podatku akcyzowego. W 1998 r. wzrósł on o 25 gr na litrze. Nie odczuliśmy tego jeszcze dzięki spadającym cenom ropy. Fiskus po prostu każdą obniżkę cen surowca rekompensował podwyżką akcyzy utrzymując ceny na stałym poziomie. W 1999 r. ten zabieg już się nie udał – rosnącej akcyzie (o 26 gr/l) towarzyszyła szybka wspinaczka cen ropy. W efekcie mieliśmy to, co mieliśmy – 21 podwyżek cen paliw w ciągu roku. Na tym jednak nie koniec. W tym roku czeka nas jeszcze jedna podwyżka akcyzy (w sumie na ten rok przewidziano wzrost o 13 gr/l) i Bóg wie, ile podwyżek cen ropy. Nic więc dziwnego, że aż 31 proc. czytelników „Polityki” uczestniczących w konkursie „Zostań prorokiem we własnym kraju” prognozuje, że w grudniu tego roku litr benzyny będzie kosztować ponad 3,50 zł.
Co to oznacza dla naszych kieszeni, wiemy wszyscy. Ale co dla gospodarki? Kiedy w ubiegłym roku rozpoczynał się festiwal benzynowych podwyżek, przedstawiciele resortu finansów zapewniali, że nie ma to specjalnego znaczenia dla sytuacji gospodarczej kraju, a przede wszystkim nie tworzy zagrożenia inflacyjnego.