Przez ostatnie dni trwa zamieszanie, gorączkowe poszukiwanie słów, którymi można by nazwać to, co się stało pomiędzy Prawem i Sprawiedliwością a Platformą Obywatelską. Czy to ogólna zdrada, kompromitacja elit? Ci, którzy przez ostatnich wiele miesięcy odliczali dni do IV RP, wydają się mocno skonfundowani: to teraz tak ma być? Kiedy zacznie się ta Rzeczpospolita z nowym numerem? Lech Kaczyński w wywiadach stwierdza, że ma nadzieję, iż może pod koniec jego kadencji będzie można mówić o IV RP; Jarosław Kaczyński jest tu jeszcze bardziej ostrożny, a publicyści już wymyślili termin Rzeczpospolita III i pół. Nie pierwszy raz to Kaczyńscy rozdają karty i sami decydują, co, jak i od kiedy ma się nazywać. I wygrywają: ostatnie sondaże pokazują, że PiS-owi rośnie, a Platformie nie. Winni zostali znalezieni.
Dzieje się tak, ponieważ bracia Kaczyńscy zawładnęli językiem polskiej polityki, tworzą pojęcia i mity, nad którymi mają pełną kontrolę. Potrafią pięknie opowiadać o wspaniałym kraju marzeń, jaki zamierzają stworzyć. W sferze retoryki umieją podbić świat wyobraźni milionów rodaków, są świetnymi sprzedawcami wizji, nieistniejących prototypów; prowadzą permanentną kampanię wyborczą, a kolejne wybory i gabinety rządowe są tylko jej elementem. Ich wiarygodność opiera się na mocnych filarach: nie odpowiadali dotąd za rządy krajem, atak na III RP z ostatnich lat to nic innego jak powtórzenie ich opowieści jeszcze z początków lat 90., a do tego ładne biografie. Ponadto wymyślają chwytliwe hasła albo umiejętnie korzystają z dobrych podpowiedzi. I to nie od dzisiaj.
W latach 90. środowisko Porozumienia Centrum i kilku innych ugrupowań określiło się mianem „niepodległościowego”, w domyśle, dla odróżnienia się od innych.