Czołowi polscy politycy w deklaracjach programowych często mówią o potrzebie przyspieszenia rozwoju Polski. Prezydent-elekt Lech Kaczyński opowiada się za „wzmacnianiem polskiego kapitału” i zależy mu na tym, by za 10 lat najlepsze polskie konsorcja „były porównywalne z podobnymi na Zachodzie”. Kazimierz Marcinkiewicz mówi o pilnej potrzebie tworzenia marki polskiej, rozpoznawanej na globalnym rynku. W podobnym duchu wyrażają się Donald Tusk i Jan Rokita. Jak ten patriotyczny ton przekuć na konkrety?
Do tej pory ścierały się u nas dwie wizje rozwoju Polski.
Pierwsza zakładała po prostu nadrabianie zaległości względem społeczeństw zachodnich. Jej zwolennikom chodziło o łatanie dziur – budowę infrastruktury transportowej, polepszenie standardów w szkolnictwie, modernizację szpitali i podniesienie poziomu życia na wsi. Na to chcieliby przeznaczyć zdecydowaną większość funduszy europejskich. Zgodnie z tą wizją wspieranie przez państwo nowoczesnych technologii jest luksusem, na który mogą sobie pozwolić jedynie kraje bogatsze od Polski, które nie dość, że potrafią coś nowego wymyślić, to wiedzą, jak to komercyjnie wykorzystać.
Druga wizja zakłada, że właśnie z powodu opóźnienia w rozwoju musimy inwestować w nowoczesne technologie, bo mamy szansę przeskoczyć pewne etapy w rozwoju państw zachodnich, w realnej perspektywie się z nimi zrównać i konkurować na globalnych rynkach.
Jak wejść do światowej czołówki, pokazali Finowie.
Na początku lat 80. przewidzieli oni, że Związek Radziecki nie będzie już w stanie odbierać znacznej części fińskich produktów, bo będą one dla niego za drogie. Władze Finlandii podjęły wtedy decyzję o przestawieniu gospodarki – w dużej mierze opartej na rolnictwie i leśnictwie – na gospodarkę opartą na wiedzy, w której filarami będą firmy technologiczne.