Nie tylko maturę, ale i wyższe studia można zrobić nie ruszając się z kuchni. Do takiego wniosku upoważnia mnie lektura książki Ludwika Stommy. Zabierałem się do niej bez specjalnego przekonania, ponieważ nie przepadam za zbiorami felietonów uprzednio publikowanych w prasie. Szybko jednak przekonałem się, że „Dzieje smaku” wyrastają, i to znacznie, ponad tę kategorię ulotnych gazetowych utworów. Nie dość, że atrakcyjne w czytaniu, pełne dowcipu, zaskakujących puent i nieprawdopodobnych, acz prawdziwych informacji, to jeszcze pouczające.
Właściwszym słowem niż „pouczające” byłoby „kształcące”. Kuchenne felietony Stommy można bowiem traktować jak krótkie wykłady uniwersyteckie z dziedziny historii czy antropologii kultury. Niebłahą rzeczą bowiem jest anegdota o wprowadzaniu widelca na europejskie stoły, które to narzędzie trafiło do Francji z Polski właśnie. Uciekający z Wawelu Henryk Walezy w końskich jukach wywiózł był właśnie widelce, uznając je za niezbędne przy ucztowaniu. Kradzież ta zresztą późniejszemu królowi Francji przysporzyła sporo kłopotów, bo paryski kler, a zwłaszcza biskupi, ostro potępiał owo diabelskie narzędzie. Po to bowiem Bóg stworzył pięć palców dłoni, by człek mógł się nimi posługiwać przy stole.
Równie smakowite są i inne historie: o chlebie myśliwskim z Jasła podanym cesarzowi Franciszkowi Józefowi, co spowodowało upadek kariery politycznej Potockich w Wiedniu; o wpływie wieprzowiny na losy świata, o dobrych manierach, czyli czkaniu oraz puszczaniu wiatrów po ucztach. Mimo frywolnego czy czasem wulgarnego pozoru, tematy te to nie błahostki. Zmiana obyczajów czy rozwój kuchennej techniki to świadectwo ewolucji świata.