Archiwum Polityki

Szeleszcząc falbanami

– Do dziś nie wiem, co się stało – przyznaje Elżbieta Penderecka, rozgoryczona postawą prezydenta Krakowa, nierzetelnością prasy relacjonującej konflikt wokół festiwalu jej męża i publicznym milczeniem tych, którzy ją zawsze popierali. Nie wyklucza, że akcja pozbycia się jej z Krakowa była planowana od dłuższego czasu przez ludzi, którzy nie potrafili pogodzić się z sukcesem, jaki odniosła. Tymczasem pod Wawelem wiele osób świętuje obalenie dyktatury i nieśmiało liczy pieniądze, które miasto dzięki temu zaoszczędzi.

Zdumiony Kraków opowiada, że dyktatura pani Pendereckiej runęła nagle i z hukiem, jednak Kraków do dziś pęka od spekulacji, czy runęła ona sama pod ciężarem własnej niewydolności i arogancji, czy raczej została brawurowo obalona przez prezydenta miasta Jacka Majchrowskiego, który niczym słynna „Aurora” donośną salwą dał sygnał do rewolucji? Czy zapalnikiem rewolucyjnych zdarzeń pod Wawelem były już publiczne groźby pani Pendereckiej o wycofaniu się z organizacji jubileuszu męża, czy dopiero przekazywane sobie gorączkowo z ust do ust słowa prezydenta o tym, że „ona działa zwykle na zasadzie przyciskania do muru, by postawić na swoim, ale są granice tego przyciskania”.

W zgodnej opinii Krakowa właśnie po tych słowach państwo Pendereccy – ubolewając, że w mieście, które okazało im taką niewdzięczność, spędzili tyle lat – ujawnili swoje prawdziwe oblicze. Boleśnie uderzył zwłaszcza Mistrz, oświadczając, że jeśli w Krakowie go nie chcą, to on na siłę nie będzie w nim mieszkał: „Ja mogę być w Tokio, Paryżu czy Nowym Jorku. Po co mam walczyć z głupimi, durnymi urzędnikami?”.

Nic dla siebie

Po tych deklaracjach w pospiesznych ulicznych sondach, robionych przez lokalne radia, padały wyrazy tak grube, że materiałów tych w ogóle nie dało się wyemitować. Po latach dobrowolnego, choć upokarzającego milczenia swoje zażenowanie wyrażali ludzie kultury, taksówkarze, redaktorzy, renciści i gospodynie domowe. Wszyscy oni twierdzili, że pan Penderecki może mieszkać wszędzie, ale nie wolno mu było tego powiedzieć, bo tu, w Polsce, stał się wielki. Tymczasem Elżbieta Penderecka podkreśla, że swoich słów nie żałuje, bo żałować powinien raczej prezydent Majchrowski, którego krzywdzące, rozdmuchane przez nieprzyjazne media słowa podburzyły przeciwko niej Kraków:

– Jeżeli emeryci czytają, że Penderecka wydaje miliony na festiwal swojego męża, to nic dziwnego, że piszą do mnie anonimy z żądaniem, żebym urządzała sobie festiwal za własne pieniądze, a nie za pieniądze, które powinny iść na szpitale.

Polityka 31.2003 (2412) z dnia 02.08.2003; Kraj; s. 30
Reklama