Po Polsce jeździ ponad 15 mln samochodów. A co mają w bakach? Inspektorzy Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) oraz Inspekcji Handlowej mieli zastrzeżenia do wszystkich skontrolowanych w ubiegłym roku stacji. Na co drugiej jakość paliw była tak niska, że groziła uszkodzeniem silnika. W pobranych próbkach znaleziono lakiery, rozpuszczalniki, olej opałowy, wodę i inne zdumiewające dodatki. – Sytuacja na rynku paliw z roku na rok jest coraz gorsza, a my nie mamy pieniędzy na następne kontrole – podsumował w Sejmie prezes UOKiK Cezary Banasiński. Wtedy podniósł się krzyk. Zareagował premier. Z rezerwy budżetowej wyskrobano dwa miliony złotych, co ponoć pozwoli w tym roku skontrolować dwie trzecie z ośmiu tysięcy istniejących stacji. Co więcej w przyszłym roku wchodzi w życie nowa ustawa o kontroli rynku paliw, a UOKiK dostanie na ten cel dziewięć milionów złotych oraz oręż w postaci ostrzejszego zestawu kar, także skarbowych. Czy to oznacza, że chrzczenie benzyny się skończy?
Niestety, mała na to szansa. Przy całej szkodliwości procederu uprawianego przez pompiarzy są oni drobnicą. Część na pewno oszukuje i warto podjąć próby ich powstrzymania, ale to niejedyni sprawcy fatalnej jakości paliw w Polsce. Na wielką skalę i w świetle jupiterów tzw. blendowanie paliw (mieszanie z innymi tańszymi składnikami chemicznymi) odbywa się w niektórych wybranych przez fiskusa rafineriach m.in. po to, by nie zbankrutowały. Inne domieszki są wprowadzane ze względów ekologicznych. W ten sposób sama władza państwowa tworzy furtki, z których legalnie korzysta około sześćdziesięciu firm producenckich i handlowych. Jeśli nawet ich zabiegi rażąco nie pogarszają jakości paliw (ale gdy idzie o biopaliwa, dyskusja przecież trwa), to sprawiają, że paliwa wychodzące z różnych rafinerii i składów nie są jednorodne.