Kilka tygodni temu zarząd spółki PKP Przewozy Regionalne podjął decyzję o zawieszeniu kursowania lub skróceniu tras 333 najbardziej deficytowych pociągów lokalnych. Realizacja planu trafiła na zdecydowany opór. Zaprotestowali jednak nie pasażerowie, ale pracownicy PKP, którzy doszli do wniosku, że następnym krokiem spółki będą zapewne redukcje zatrudnienia. A do tego nie chcą dopuścić.
Zarząd wprawdzie zapewnił, że nie ma takich planów, ale to związkowców z PKP nie przekonało. Część z nich dodatkowo miała pretensje dotyczące skreślenia konkretnych połączeń, które zapewniały im dogodne dojazdy do pracy. Z tego powodu na przykład zagrozili strajkiem kolejarze z Tarnowskich Gór. Może zabrzmi to śmiesznie, ale kolejarze i ich rodziny mają znaczący udział wśród pasażerów przewozów regionalnych. To potężna armia ludzi – łącznie z osobami najbliższymi, także korzystającymi z kolejarskich przywilejów, oraz emerytami PKP – ok. 700 tys. osób. W rozkładach jazdy można znaleźć pociągi, których kursy ustalano przede wszystkim z myślą o potrzebach pracowników PKP.
Związkowcy rozpoczęli protesty. Doszło do blokad, manifestacji, a wreszcie groźby strajku generalnego. Przystawiony władzom do skroni pistolet poskutkował: PKP znacznie zredukowały swoje plany. Zlikwidowanych zostanie o połowę mniej połączeń niż pierwotnie zakładano. Przy okazji trwających kilkanaście godzin nerwowych negocjacji kolejarze otrzymali też obietnice resortu finansów dotyczące dofinansowania przewozów regionalnych. – Złapaliśmy trzy miesiące oddechu – mówi Janusz Piechociński, przewodniczący sejmowej komisji infrastruktury, który uczestniczył w negocjacjach z kolejarzami.
Autobus czy pociąg
Co będzie dalej z przewozami regionalnymi nie wie nikt, nawet prezes Grupy PKP Maciej Męclewski.