Archiwum Polityki

Człowiek fortepian

Pesymiści twierdzą, że wszyscy wielcy artyści jazzu już nie żyją. Optymiści odpowiadają – jest przecież Keith Jarrett. O tym 58-letnim wirtuozie fortepianu powiada się, że połączył barok z be-bopem.

Na scenie Jarrett sprawia wrażenie człowieka, którego układ nerwowy został podłączony do fortepianu. W pozycji półstojącej, nisko pochylony nad klawiaturą nagle podnosi głowę, a grymas na twarzy zwiastuje kolejną frazę albo zmianę tempa. Żeby było jasne – Jarrett nie chce być showmanem, a ta jego ruchowo-mimiczna ekspresja, jak sam swego czasu wyjaśniał, przebiega poza świadomością. Bo przecież liczy się tylko muzyka: jej wydobywanie i jej słuchanie.

Miał zaledwie 3 lata, kiedy matka sprowadziła nauczyciela muzyki, bo już wcześniej zauważyła, że mały Keith po wysłuchaniu w radiu jakiejś piosenki wdrapuje się na stołek i próbuje całkiem udatnie wystukiwać na klawiszach pianina zasłyszany motyw. Jarrett dzielił los cudownych dzieci. Nuty poznał, zanim jeszcze dobrze nauczył się czytać, komponował już w wieku 5 lat, 6 lat później dawał już koncerty jako zawodowy muzyk, a kiedy miał lat 15, rozpoczął wyższe studia muzyczne. Grywał przeważnie repertuar klasyczny, ale bardzo szybko zafascynował go jazz. Do Allentown w Pensylwanii, gdzie się urodził i wychował, jazz prawie nie docierał. Młody Jarrett odwiedzał jednak sklepy muzyczne, gdzie od czasu do czasu, jakby przez pomyłkę, trafiały się płyty Oskara Petersona, Errolla Garnera czy Andre Previna.

Jarrett urodził się w 1945 r. W tym czasie do zespołu Charlie Parkera dołączył 18-letni trębacz Miles Davis. Jazz wkraczał w nową epokę be-bopu, stylu, który zrywał z tradycjami muzyki tanecznej na rzecz skomplikowanej rytmiki i improwizacji. Nadchodził czas awangardy jazzowej. Louis Armstrong i Duke Ellington zostali docenieni jako niemal klasycy, a na firmamencie pojawiły się nowe gwiazdy – między innymi właśnie Miles Davis i John Coltrane, największa do dziś legenda saksofonu tenorowego.

Polityka 18.2003 (2399) z dnia 03.05.2003; Kultura; s. 63
Reklama