Na statku, którym płynęły rodziny wyższych oficerów armii rosyjskiej, orkiestra grała walca „Na sopkach Mandżurii”. Marynarze zapewniali pasażerów: My Japoncew pobiedim, Patatura nie dadim. Tak opowiadała mi moja babka Jadwiga Biernacka. W 1904 r., kiedy rozpoczynała się rosyjsko-japońska wojna, miała dziewięć lat. Jej ojciec był pułkownikiem w okrążonym przez Japończyków Port Artur (rosyjska baza na zachód od Korei). Statek, którym płynęła, nie dotarł jednak ani do Port Artur, ani do Władywostoku. Zanim w największej bitwie morskiej od czasu Trafalgaru poszła na dno duma carskiej floty – Japończycy statki z oficerskimi doczkami (córkami) skierowali do Jokohamy.
Korzenie wojny rosyjsko-japońskiej z lat 1904–1905
kryją się w imperialnym wyścigu zaostrzającym się pod koniec XIX w. Japonia, która zaledwie kilkadziesiąt lat wcześniej padła ofiarą mocarstw imperialnych, teraz sama ruszyła z ekspansją. Także imperialne ambicje Rosji koncentrowały się wówczas na Dalekim Wschodzie. Korea, Mandżuria i półwysep Liaotung z niezamarzającym portem Port Artur to był na przełomie wieków teren sporny między Japonią i Rosją. Wszelkie znaki przemawiały za tym, że bez ustalenia stref wpływów militarne zderzenie rywalizujących mocarstw będzie nieuchronne. Japonia wprawdzie starałasię intensywnie o porozumienie z państwem carskim, jednak w Petersburgu przeważyli zwolennicy maksymalistycznej politykidalekowschodniej. Przecenianie własnych sił, ale także rasistowskie poczucie wyższości uczyniły rząd rosyjski ślepym na ryzyko wojny z Japonią.
6 lutego 1904 r. japoński ambasador oznajmił rządowi rosyjskiemu, że w rezultacie rosyjskich prowokacji ze strony gubernatora Port Artur i bezskutecznych not protestacyjnych Japonia zrywa stosunki dyplomatyczne z Rosją.