Dawid Kornaga (rocznik 1975, absolwent dziennikarstwa UW) nie ma temperamentu pisarza społecznego – zanurzony jest w literaturze, szuka obrazów, które mocno oddziałają na wyobraźnię czytelnika i będą miały siłę symbolu zamykającego to, co go boli, w jednej drastycznej opowieści. Jego „Gangrena” to wyznanie młodego człowieka, który przeżył tragedię i na wszystkich życiowych poziomach czuje się odrzucony. Nie potrafi zaangażować się w autentyczne związki, choć odnosi sukcesy na polu damsko-męskim. Przeniknięty jest bezgraniczną nienawiścią do świata, do ludzi oraz ich sposobu bycia i ukrywa chęć zemsty za to, jak los obszedł się z nim. Tę zemstę realizuje w najbardziej potworny sposób, jaki sobie można wyobrazić: gwałci i zabija kobiety, bo są słabsze od niego, bo nimi gardzi. Rzuca wyzwanie Bogu, by narazić się na jego gniew i drwić, gdy on nie następuje. Bo kara go nie spotyka! Z upodobaniem podkreśla, że jest normalnym, szarym człowiekiem, co brzmi przerażająco w zestawieniu z tym, czego się dowiadujemy o tej „normalności”!
Jest to więc powieść o patologii, która może pojawić się tuż obok nas. I to budzi prawdziwy strach! Myślę, że o to chodziło Kornadze: pokazać, jak niesprawiedliwie potraktowana zwyczajność może przekształcić się w straszną niezwyczajność, ostrzec przed potworem, który drzemie w człowieku i budzi się wtedy, gdy przekroczony zostaje trudny do określenia poziom poczucia krzywdy. Napisał powieść, która jest brutalna, wściekła i wulgarna. Jej lektura oburzy językowych purystów i feministki, omdleją nad nią zwolennicy politycznej poprawności i miłośnicy zwierząt, zagotuje się w tych, którzy uważają, że literatura służy tworzeniu wzorców godnych naśladowania. Kornaga postąpił dokładnie odwrotnie do ich oczekiwań: pokazał skrajnie negatywną postać i spróbował dociec, skąd się wziął ten potwór.