Wojna ze złem
W dawnych wiekach wyznawcy manicheizmu wierzyli, że świat jest polem bitwy między siłami zła i dobra, światła i ciemności. Najsłynniejszym pogromcą tej doktryny był święty Augustyn, który przed przejściem na chrześcijaństwo sam był manichejczykiem. Tak energicznie zwalczał swą dawną wiarę, że odmówił złu realności i głosił, iż zło jest brakiem dobra, a nie jakimś samodzielnym bytem, tak jak ciemność jest po prostu brakiem światła.
Co to ma wspólnego z XXI w.? Robert Wright – autor bestselleru „NonZero. The Logic of Human Destiny” i współpracownik m.in. czasopisma „The Scientist” – twierdzi, że manichejskie rozumienie zła wraca do dzisiejszej polityki światowej za sprawą prezydenta USA.
George W. Bush, po atakach arabskich terrorystów 11 września 2001 r. na Amerykę, zaczął używać w politycznych przemówieniach języka purytańskiego kaznodziei z XIX w. Ogłosił wojnę z terrorem, przedstawiając ją jako wojnę ze złem. Napiętnował oś zła, zaliczając do niej Iran, Irak i Koreę Północną. „No i co z tego? – pisze Wright. – Czemu czuję się nieswojo, kiedy Bush mówi o złu? Bo jego idea zła jest niebezpieczna”. Autor zaznacza, że nie odrzuca etycznych kategorii dobra i zła – nie jest moralnym relatywistą. Chodzi mu o to, żeby nie przykładać do realnego świata miar wziętych z baśni dla dorosłych takich jak „Władca pierścieni”.
W świecie realnym przyjęcie idei zła absolutnego, którego siły działają na rozkaz jednego demonicznego naczelnego wodza, może prowadzić do fatalnych skutków. Bo jaką wtedy kierować się strategią działania? Współczesny terroryzm ma różne oblicza, wyrasta z różnych przyczyn, dąży do różnych celów. Część terrorystów chce zniszczyć Amerykę, ale innym zależy na utworzeniu narodowej niszy w Czeczenii czy na Filipinach.