Warunki na rynku mieszkań znów dyktują sprzedający – mówi Zbigniew Kudaś z zarządu Banku Millennium, odpowiedzialny za kredyty hipoteczne. Negocjowanie cen, kuszenie bonusami w postaci darmowych balkonów czy miejsc postojowych to już przeszłość z lat recesji. Dziś deweloperzy domagają się dużych wpłat przy podpisywaniu umowy (często 20 proc. ceny) i budują za pieniądze klientów. Gotowych mieszkań prawie nie ma. W ofertach najczęściej powtarzającym się terminem odbioru jest rok 2006. Płaci się więc za obietnicę mieszkania, gdy na placu budowy jest tylko dziura w ziemi lub ogrodzenie. Można by uznać, że nie jest to dobry rok na kupowanie mieszkań, gdyby nie zapowiedzi dalszego wzrostu cen.
Towar deficytowy
– Ceny mieszkań pójdą w tym roku w górę o 10–15 proc. – przewiduje Kazimierz Kirejczyk, szef firmy doradczej Reas Konsulting. Kolejne lata mogą przynieść podobne, a nawet większe wzrosty. Bardzo prawdopodobne jest, że powtórzy się scenariusz sprzed 1 maja ubiegłego roku, kiedy rosła stawka VAT na materiały budowlane: ze sklepów i składów zniknął dosłownie cały towar. Przed 1 maja drożały też mieszkania – klientów napędzał strach przed Unią.
Tym razem krytyczną datą może być 1 stycznia 2008 r. Wtedy według rządowych planów ma wzrosnąć stawka VAT na nowe mieszkania (z 7 do 22 proc.). Pośrednicy przewidują, że zapowiadana podwyżka napędzi im klientów już od połowy 2006 r. Mieszkania to towar wrażliwy na wahania koniunktury, bo deficytowy. Niestety, popyt wciąż przewyższa podaż i w najbliższych latach nic nie zapowiada zmiany. – Żeby szybko zaspokoić zapotrzebowanie, trzeba by budować 300 tys. mieszkań i domów jednorodzinnych rocznie – ocenia Zbigniew Kudaś.