Ile było w PRL wolności gospodarczej? Z reguły odpowiedzi szuka się na obszarach tzw. prywatnej inicjatywy (rzemiosło, drobny handel). Jednakże – jak pisał Edmund Mokrzycki – „wbrew popularnym wyobrażeniom, które kazały w inicjatywie prywatnej widzieć trojańskiego konia kapitalizmu w socjalistycznej twierdzy, sektor ten był integralną częścią socjalistycznej gospodarki – podobnie jak Huta im. Lenina czy PGR”. Prywatni rzemieślnicy czy tzw. badylarze (ogrodnicy, głównie szklarniani) żyli w tak ścisłej symbiozie z socjalistyczną gospodarką planową, że kiedy splajtowała i oni znaleźli się na granicy bankructwa (a często już za nią).
Lepiej przyjrzeć się spontanicznej i najczęściej mało legalnej wymianie gospodarczej, prowadzonej przez Polaków dosłownie z całym światem. Jeżeli bowiem jedną z podstawowych cech wolnego rynku jest powszechność udziału, to mało było zjawisk ekonomicznych, w których tak masowo uczestniczyli obywatele PRL. W 1956 r. Polacy przekroczyli granicę prawie 257 tys. razy, w 1977 r. – 12,4 mln, a w 1989 r. (odkąd paszporty można było już przechowywać w domu) – 19,3 mln razy. To były tylko wyjazdy turystyczne, do których należy przecież doliczyć służbowe: kolejarzy, marynarzy, handlowców, dyplomatów, sportowców i wszelkich innych, nazywanych przez naszych zachodnich sąsiadów kadrą wyjazdową (a u nas po prostu szczęściarzami). Nawet jeżeli jedynie 20 proc. (a wydaje się, że znacznie więcej) z nich brało udział w jakichkolwiek międzynarodowych transakcjach, to wielokrotnie przekraczali liczbę zarejestrowanych w Polsce rzemieślników i kupców.
Zarówno turyści (na mniejszą skalę), jak wyspecjalizowani przemytnicy (na większą) rozwijali strategie prowadzące do uzyskania jak największego zysku. Transakcje były dla wyspecjalizowanych handlowców opłacalne, gdy przynosiły ok.