Podczas gdy nasi dwaj potężni sąsiedzi znów ponad naszymi głowami zdają się jeść sobie z dzióbków, robią sobie nawzajem miliardowe prezenty i omijając nas przeciągają przez Bałtyk nowy gazociąg, my nie bardzo potrafimy się dogadać ani z Niemcami, ani z Rosjanami. Na krótko przed grudniowym hamburskim szczytem niemiecko-rosyjskim z braku zainteresowania odwołane zostało warszawskie forum polsko-niemieckie. A pogardliwa reakcja Władimira Putina na wywiad Aleksandra Kwaśniewskiego dla „Polityki” pokazała, jak zimne – nie tylko w związku z pomarańczową rewolucją na Ukrainie – są obecnie stosunki polsko-rosyjskie. Prezydent Rosji otwartym tekstem odrzucił zawartą w wywiadzie sugestię prezydenta Polski, że po wyborach na Ukrainie warto by się spotkać w szerszym gronie, ponieważ w tej części Europy powstaje całkiem nowa sytuacja. Nie, odpowiada Rosjanin, moimi partnerami są tylko najwięksi, Bush i Schröder, ponieważ Rosja jest mocarstwem, a Kwaśniewski niebawem odejdzie...
Jednak po bliższym przyjrzeniu się to niemiecko-rosyjskie partnerstwo jest – jak zawsze – bardziej pokancerowane. Z jednej strony nie ulega wątpliwości, że chemia między Schröderem i Putinem działa dobrze. Obaj są ludźmi z awansu – twierdzi komentator „Tagesspiegla” Christoph von Marschall, a poza tym Putin dzięki temu, że zna niemiecki, jest jedynym politykiem, z którym Schröder może jak kumpel porozmawiać w cztery oczy w prywatnym mieszkaniu w Hanowerze.
Równocześnie obaj są wrażliwi na pewną dworską maskaradę. Putin lubi imperialną oprawę, jak gdyby ten oficer KGB znajdował przyjemność w potajemnym przymierzaniu sobie butów Piotra I. A Schröder – z kalkulacji? snobizmu? – te potrzeby Rosjanina zaspokaja, zapraszając go do zamku Gottorf w Szlezwiku-Holsztynie, który w 1713 r.