Szewczenko marzył o tej nagrodzie od lat. Dwa razy był trzeci, odebrał to jako porażkę. Skarżył się, że niełatwo jest osiągnąć upragniony cel grając w reprezentacji Ukrainy. W tym roku stracił alibi – w eliminacjach do mistrzostw świata jego drużyna jest liderem grupy. A po ubiegłorocznym triumfie Czecha Pavla Nedveda było jasne, że najcenniejszą nagrodę piłkarską ma szansę zdobyć zawodnik także z Europy Wschodniej. Ale nagle na scenę wkroczyła polityka.
17 listopada, mecz Ukraina-Turcja, 3:0. Szewczenko strzela dwie bramki. A po meczu, przed kamerami telewizji ukraińskiej, deklaruje poparcie w wyborach prezydenckich dla Wiktora Janukowycza. Dla wielu Ukraińców to cios: „Dał nam radość i od razu ją odebrał”, „Chyba stracił rozum”, „To niemożliwe, żeby Sheva...”.
On, który nosi nazwisko poety-bojownika o wolną Ukrainę Tarasa Szewczenki, który recytuje z pamięci jego wiersze (– Z fizjoterapeutą Dynama Kijów organizowaliśmy zawody, kto pamięta więcej wersów...). Zdrada! Zwłaszcza że inni sportowcy ukraińscy: Siergiej Rebrow i Oleg Łużny (piłkarze), Witalij i Wołodymyr Kliczko (bracia-bokserzy), wreszcie szachista Rusłan Ponomariow popierają Juszczenkę. Podczas meczu Ligi Mistrzów Milan–Szachtar Donieck na trybunach San Siro zawisa transparent: „Wstydź się, Sheva, doprowadziłeś swój naród do łez!”.
Ale ci, którzy widzieli telewizyjny występ 28-letniego piłkarza z Kijowa, twierdzą, że mówił bez przekonania, jakby pod dyktando. Czyje niby? Cóż, trudno nie zauważyć prostego łańcuszka zależności: Szewczenko gra w Milanie, prezesem klubu jest Silvio Berlusconi, a włoski premier przyjaźni się przecież z Władimirem Putinem.
– Jestem obywatelem Ukrainy, pamiętam, skąd pochodzę – broni się napastnik.