Statystyczna rozmowa międzypokoleniowa trwa trzy minuty dziennie. Młodzi Włosi twierdzą, że konflikt z rodzicami został niemal całkowicie zredukowany. Dialog też.
Mediolan, sobota, wieczór
Claudio, lat 18. Wysportowana sylwetka, tlenione włosy, okulary przeciwsłoneczne. Parkuje skuter przed jedną z dyskotek niedaleko La Scali. Sobota trwa dłużej od pozostałych dni – wielu przeciąga ją do granic możliwości, czyli do rana. I do bólu. Wprawdzie dyskoteki straciły w ostatnich latach 15–20 proc. klienteli (coraz więcej osób narzeka na huk, ścisk i powierzchowność parkietowych kontaktów), ale gorączka sobotniej nocy trwa i wciąga coraz młodszych. Od trzynastolatków wymaga się zazwyczaj, żeby o północy meldowali się w domu. Sobota jest wyjątkiem. Mało który wraca do domu przed drugą. Fenomen wieczornego wyjścia wciąż święci triumfy, a przyznanie się przed Włochem do spędzenia większości wieczorów w zaciszu domowym grozi towarzyską kompromitacją.
Popularny piosenkarz Alex Brtitti dzieli się w swym przeboju wrażeniami z dyskoteki: „Madonna, co za atmosfera, czuję się lepiej niż na stadionie”. – Chodzi o to, żeby się wyszaleć – tłumaczy Claudio – ale przede wszystkim, żeby coś wyrwać. Wcześniej przychodził do dyskoteki z koleżanką ze szkoły, córką policjanta. – Nawiedzony carabiniere. Nastawiał zegarek na trzecią i przychodził po Elenę pod dyskotekę.
Rodzice Claudia prowadzą restaurację. Czasem wracają do domu później od syna, więc Claudio ma święty spokój. Żadnego chuchania czy zaglądania w oczy. Bo żeby wytrzymać sześć godzin w mediolańskiej dyskotece, bez ecstasy ani rusz. – To nie czyni cię dobrym, to zamienia cię w anioła.