Francuski ruch oporu był od początku bardzo niejednolity. W największym uproszczeniu przyjąć można, że w końcu 1943 r. główna linia podziału przebiegała między różnorodnymi ugrupowaniami powołującymi się na Charlesa de Gaulle’a i uznającymi, teoretycznie przynajmniej, zwierzchność CNR (Komitetu Narodowego Oporu) a związaną z Partią Komunistyczną organizacją FTP (Wolni Strzelcy i Partyzanci) i jej satelitami. Między dwiema stronami doszło w początkach 1944 r. do kruchego porozumienia, w ramach którego organizacje zbrojne protagonistów łączyły się w jedno FFI (Francuskie Siły Wewnętrzne), pod dowództwem bohatera spod Bir-Hakeim, generała Pierre’a Marie Koeniga.
Było to jednak zjednoczenie o propagandowym tylko znaczeniu, nie przynoszące żadnych praktycznych konsekwencji. Dużo istotniejszy był już wspólny program przyjęty z inicjatywy CNR 15 marca 1944 r. Zgadzano się w nim co do konieczności oczyszczenia kraju z „elementów vichystowskich” i przeprowadzenia po wojnie radykalnych reform (postulat ten wysunął CNR – sic!) z nacjonalizacją kluczowych sektorów gospodarki na czele.
Doraźnie za podstawowe zadanie uznawano zmobilizowanie sił do wspomożenia oczekiwanego lądowania aliantów. Przewidywano przede wszystkim partyzanckie uderzenia na tyłach wojsk niemieckich i paraliżowanie ich dróg dowozowych, które miało być na tyle skuteczne, by siły francuskie uznane zostały za partnera wkraczających Anglików i Amerykanów. Od początku kiełkowała myśl o akcji efektownej i głośnej, żeby partnerstwo to stało się, w pewnej przynajmniej mierze, pełnoprawne.
Oczy zwracały się oczywiście na Paryż. O fajerwerku takim myśleli przede wszystkim ludzie związani z CNR. Wynikało to nie tylko z obawy o prawomocność w stosunku do aliantów, ale również.