Przełożony polskich dominikanów ojciec Maciej Zięba miał rację. Jego słynna reakcja na zawartość teczki współbrata ojca Konrada Hejmy – „porażające” – znajduje potwierdzenie w raporcie trzech historyków o związkach popularnego rzymskiego opiekuna polskich pielgrzymów z tajnymi służbami PRL. Andrzej Grajewski, Paweł Machcewicz i Jan Żaryn wydestylowali esencję z bogatego materiału, który trafił do archiwum Instytutu Pamięci Narodowej z Agencji Wywiadu w grudniu 2004 r. Raport jest „podkładką” uwiarygodniającą rewelację prezesa Kieresa. Hejmo przez 13 lat utrzymywał dobrowolne kontakty z funkcjonariuszami PRL.
Autorzy raport poprowadzili tak, by sprawę ojca Hejmy wpisać w szerszy kontekst. Służy im ona za przykład działań Służby Bezpieczeństwa jako ramienia państwa komunistycznego w jego polityce wobec Kościoła. Czytelnik, zwłaszcza mniej zorientowany w temacie, może lepiej poznać mechanizm, jaki tu działał. Wcześniej tylko zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki doczekało się obszernych relacji, które rzucały snop światła w te mroczne rejony naszej najnowszej historii. Ale to była sprawa męczennika w czarnej sutannie. Sprawa ojca Hejmy to jej antypody: chodzi w niej o tajnego współpracownika w białym habicie. Nigdy dotąd szeroka opinia publiczna nie miała podobnej okazji zapoznania się z dziejami takiego grzechu w Kościele na konkretnym, obficie udokumentowanym, przykładzie.
Dokument zachwieje dwoma skrajnymi wyobrażeniami. Pierwszym – że kto szkodził Kościołowi od wewnątrz, jako jego członek i pracownik, musiał być postacią demoniczną. „Dominik”, „Hejnał”, „Vox” – pod takimi kryptonimami figuruje Hejmo w materiałach dawnego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych – okazuje się księdzem, który chce zapalić świeczkę Bogu, a diabłu – ogarek.